Przypominam sobie z dawnych czasów (z czasów kiedy nie było jeszcze Fejsbóka a ludzie prali się na usenecie) powracające niekiedy z wytrwałością bumerangu dyskusje dotyczące prawa dozwolonego użytku utworów (tego samego, co to pojedyncze egzemplarze). Jednym z ulubionych wątków w ramach tego prania się było: czy posiadaną płytkę z muzyką mogę całkiem na spokojnie i legalnie zgrać do formatu mp3? czy jeśli moja przeglądarka, albo serwer dostawcy internetu, albo switch czy inny router* automagicznie skopiuje sobie fragmenty przeglądanych stron do cache (np. zdjęcia), to oznacza, że bezprawnie kopiuję utwory — naruszając autorskie prawa twórcy lub wydawcy?
Do udzielenia prawidłowej odpowiedzi na to pytanie nigdy nie potrzeba było podświadomości, wystarczała uważna lektura ustawy o prawie autorskim, a zwłaszcza jej art. 23(1) pr. aut., zgodnie z którym:
Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego znaczenia gospodarczego, a stanowiące integralną i podstawową część procesu technologicznego oraz mające na celu wyłącznie umożliwienie:
1) przekazu utworu w systemie teleinformatycznym pomiędzy osobami trzecimi przez pośrednika lub
2) zgodnego z prawem korzystania z utworu.
Ta prosta i nieskomplikowana norma może być (najprościej) objaśniona następującym zdaniem: nikt nie może mi zabronić tymczasowego lub przypadkowego skopiowania utworu, jeśli jest skutkiem technicznych uwarunkowań przesyłania plików lub też ma na celu korzystanie z utworu przez osobę uprawnioną w sposób zgodny z jego uprawnieniem (na przykład w ramach innego dozwolonego użytku, albo na podstawie udzielonej licencji, etc.). A ponieważ staram się oduczyć zdań wielokrotnie złożonych, zdanie drugie brzmi: powyższe na tak, o ile nie robię sobie z tego biznesu albo nie prowadzi to do uszczuplenia honorariów twórcy.
(Wbrew pozorom dopiero rozumiejąc art. 23(1) pr.aut. możemy zacząć starać się rozumieć znaczenie — dodanej w momencie przystąpienia Polski do EU — frazy o pojedynczych egzemplarzach utworów z art. 23 ust. 2 pr.aut. O tym może jednak następnym razem.)
(Wbrew pozorom dopiero rozumiejąc art. 23(1) pr.aut. możemy zacząć starać się rozumieć znaczenie — dodanej w momencie przystąpienia Polski do EU — frazy o pojedynczych egzemplarzach utworów z art. 23 ust. 2 pr.aut. O tym może jednak następnym razem.)
Nie każdy jednak korzystał z dobrodziejstw darmowej wymiany opinii na pl.soc.prawo, są też tacy, dla których dobre prawo to prawo utwardzone wyrokiem (popularne „a wyrok na poparcie masz?”), toteż też niektóre sytuacje wymagały utwardzenia w drodze orzecznictwa.
Jednym z takich orzeczeń jest wyrok Trybunału Sprawiedliwości EU z 5 czerwca 2014 r. wydany w sprawie C-360/13 z powództwa Public Relations Consultants Association Ltd przeciwko Newspaper Licensing Agency Ltd i in., odnoszącej się do sporu o konieczność „uzyskania zezwolenia podmiotów praw autorskich na oglądanie stron internetowych, które wiąże się z tworzeniem kopii tych stron na ekranie komputera użytkownika i w internetowej pamięci podręcznej na twardym dysku tego komputera”.W dużym skrócie spór powstał wokół następującego stanu faktycznego: jest sobie organizacja PRCA, która korzysta z usługi monitoringu tekstów rozpowszechnianych w internecie według słów kluczowych określanych przez klientów (usługę od strony technologicznej świadczy jeszcze inny podmiot, Meltwater) i jest sobie organizacja wydawców prasowych, która ma na celu udzielanie licencji dotyczących tekstów publikowanych w gazetach (NLA). Wydawcy prasowi stwierdzili, że Meltwater („Mętna woda”… niezłe ;-) oraz jej klienci powinni wystąpić o licencję na dostarczanie i otrzymywanie monitoringu mediów, z czym Meltwater się zgodziła — ale PRCA stwierdziła, że otrzymywanie takich raportów nie wymaga uzyskania stosownej licencji.
Jednym z takich orzeczeń jest wyrok Trybunału Sprawiedliwości EU z 5 czerwca 2014 r. wydany w sprawie C-360/13 z powództwa Public Relations Consultants Association Ltd przeciwko Newspaper Licensing Agency Ltd i in., odnoszącej się do sporu o konieczność „uzyskania zezwolenia podmiotów praw autorskich na oglądanie stron internetowych, które wiąże się z tworzeniem kopii tych stron na ekranie komputera użytkownika i w internetowej pamięci podręcznej na twardym dysku tego komputera”.W dużym skrócie spór powstał wokół następującego stanu faktycznego: jest sobie organizacja PRCA, która korzysta z usługi monitoringu tekstów rozpowszechnianych w internecie według słów kluczowych określanych przez klientów (usługę od strony technologicznej świadczy jeszcze inny podmiot, Meltwater) i jest sobie organizacja wydawców prasowych, która ma na celu udzielanie licencji dotyczących tekstów publikowanych w gazetach (NLA). Wydawcy prasowi stwierdzili, że Meltwater („Mętna woda”… niezłe ;-) oraz jej klienci powinni wystąpić o licencję na dostarczanie i otrzymywanie monitoringu mediów, z czym Meltwater się zgodziła — ale PRCA stwierdziła, że otrzymywanie takich raportów nie wymaga uzyskania stosownej licencji.
Spór trafił do sądu krajowego (w Zjednoczonym Królestwie), który w pierwszej instancji stwierdził, że klienci PRCA powinni korzystać z dostarczanych treści na podstawie stosownej licencji. Organizacja odwołała się do sądu wyższej instancji High Court of Justice dla Anglii i Walii podnosząc, że licencja nie jest niezbędna, albowiem użytkownicy korzystają z utworów przeglądając je na stronie internetowej Meltwater. W odpowiedzi NLA podniosła, że jasne, ale w ten sposób klienci wytwarzają „kopie ekranowe” (tj. kopie na ekranie komputera) oraz kopie w pamięci podręcznej komputera, co oznacza, że dochodzi do zwielokrotnienia utworów.
Sprawa zawędrowała do Trybunału Sprawiedliwości, w którego ocenie zgodnie z art. 5 ust. 1 Dyrektywy 2001/29/WE w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym, zezwalający na przejściowe zwielokrotnienie utworów chronionych, o ile nie ma to odrębnego znaczenia ekonomicznego, a służy wyłącznie transmisji utworów lub zgodnemu z prawem korzystaniu z utworów, przeglądanie stron w internecie nie narusza praw autorskich, albowiem:
- tymczasowość zwielokrotnienia zapewnia fakt, że „kopie ekranowe” są usuwane natychmiast po przejściu przez internautę na inną stronę w sieci;
- kopie w pamięci podręcznej (cache) są usuwane automatycznie po jakimś czasie (użytkownik może też usunąć je własnoręcznie);
- zwielokrotnianie utworów w cache następuje wskutek zastosowanego procesu technologicznego oraz jest konieczne dla funkcjonowania tej technologii;
- tworzenie tych kopii ma na celu wyłącznie oglądanie treści prezentowanych na ekranie komputera i nie ma negatywnego wpływu na interesy wydawców gazet, mimo że prezentacja tych treści następuje bez zgody tych wydawców;
- natomiast i owszem, wydawcy stron internetowych, na których treści zaczerpnięte z gazet są rozpowszechniane, powinni uzyskać taką zgodę od ich wydawców — ten element układanki zapewnia ochronę interesów gospodarczych wydawców prasowych;
- nie ma zatem uzasadnienia oczekiwanie, by internauci przeglądający takie strony internetowe musieli występować o dodatkową licencję, albowiem przeglądanie stron internetowych stanowi normalne wykorzystanie utworów, zatem tworzenie kopii w cache przeglądarek nie godzi w prawa twórców rozpowszechnianych utworów.
Muszę przyznać, że wyrokiem czuję się mocno uspokojony — świadomość, że kopia utworu w pamięci podręcznej komputera nie narusza żądnych praw jest kojąca — natomiast do atrakcji postępowania, które powinny przejść do annałów internetów pragnąłbym zgłosić pojęcie „kopii ekranowej”, która — tak przecież należy rozumieć radosną twórczość pełnomocników Newspaper Licensing Agency Ltd. — oznacza nic więcej (i nic mniej) jak to, że dzieje się cud ukazania się obrazka czegoś, czego nie ma w komputerze (w sumie żadna nowość, to jest przecież ten sam cud, na którym opiera się telewizja… ;-)
* Nie bijcie, jeśli switch albo router nie jest dostatecznie wyrobiony technicznie by cokolwiek zapisać w swoim cache. Ja jestem nietechniczny, a ludzie tak wówczas mówili…