A teraz coś z całkiem innej, szafiarskiej, beczki.
Jakiś czas temu naszło mnie kupić sobie krawat. Niedrogo, bo w ramach jakiejś tam wyprzedaży, jednak zgodnie z noworocznym postanowieniem z 2013 r. — kupiłem polskie. Czy może być coś bardziej polskiego od dumnie brzmiącego „Bytom Spółka Akcyjna”? Nawet jeśli „z siedzibą w Krakowie”?
Już w domu naszło mnie — nie da się ukryć, że z myślą „mam temata na banalny felieton” — odlepić cenę od metki i sprawdzić co kryje się pod określeniem „wyprodu…”
Moim pięknym oczom ukazała się, w pełnej krasie, informacja, że krawat ten został wyprodukowany w Państwie Środka.
Nawet nie chodzi o to, że to nie jedwab — pewnie byłbym dumny gdybym miał krawat z chińskiego jedwabiu. Nawet nie chodzi o to, że to nie Chiny lecz ChRL — jako reakcjonista zastrzegam sobie prawo nazywania Chinami wyłącznie Republiki Chińskiej (reszta to Chińska Republika Ludowa). Nawet nie o to chodzi, że szycie ciuchów na Dalekim Wschodzie jest be, albo że Bytom SA z siedzibą w Krakowie nie powinien zniżać się do poziomu LPP (niestety, świat jest tak poukładany, że jakby pracowników z biednych krajów nikt nie chciał wyzyskiwać, to raczej nie mieliby w ogóle pracy…).
Natomiast mam niejasne wrażenie, że takie umiejscowienie etykietki z ceną — zakrycie akurat nieco kompromitującego w odbiorze społecznym „w Chinach” — w może nieco zaciemnić odbiór pochodzenia towaru, do czego konsument ma prawo.
Nie jest to temat kompletnie indyferentny prawnie. Podstawowy przepis jaki nasuwa mi się na myśl to art. 5 ust. 3 pkt 2 ustawy z 2007 r. o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, która do nieuczciwych praktyk rynkowych wymierzonych przeciwko konsumentom zalicza między innymi działanie wprowadzające w błąd, jeśli dotyczy np. cech produktu takich jak jego pochodzenie geograficzne. Oczywiście najprostszą do wyobrażenia formą takiego działania byłoby fałszywe oznaczenie geograficzne („fatto in Italia”), jednak moim zdaniem dezinformacja klienta — bo właśnie o dezinformację, która może powodować u konsumenta decyzję co do zawarcia umowy tu chodzi — może także polegać na utrudnianiu dostępu do właściwej informacji (art. 6 ust. 3 ustawy).
(Dla wyjaśnienia: oczywiście „pochodzenie geograficzne” w rozumieniu ustawy o nieuczciwych praktykach rynkowych to coś nieco innego niż „oznaczenie geograficzne” z art. 174 i nast. prawa własności przemysłowej lub oznaczenie pochodzenia (art. 175 ust. 1 pkt 2 pwp). Rozróżnienie to dość wyraźnie pokazuje ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która jako czyn taki wskazuje „fałszywe lub oszukańcze oznaczenie pochodzenia geograficznego towarów” (art. 3 ust. 2 UoZNK), w lekkiej kontrze stawiając fałszywe lub oszukańcze oznaczenie geograficzne (art. 8 UoZNK) oraz jego postać kwalifikowaną (art. 9 ust. 1 UoZNK). Zmierzam do tego, że owo pochodzenie geograficzne niekoniecznie musi oznaczać ser feta czy inny Harris Tweed.)
Napisawszy co napisałem pragnę wyjaśnić, że nie zamierzam robić nikomu wstrętów, że Bytom SA w Krakowie szyje w ChRL. Można było się domyślać — chociaż wiem, że w internetach można znaleźć różne wypowiedzi ludzi związanych z producentem o polskim pochodzeniu towarów — jednak warto też nieco rozważniej przylepiać metki z cenami.
PS Właściwie to chyba tylko spodnie typu chinos z Bytomia powinny być szyte w Chinach — tylko chinosy zasługują na taki los ;-)