A teraz coś z całkiem innej beczki — i to krytycznie względem tekstu poświęconego problematyce ujawnienia tożsamości informatora prasowego, w którym ciskałem gromy na służby próbujące wymusić na redakcji „Wprost” wydanie danych być może umożliwiających ustalenie tożsamości informatorów (paradoksalnie okazało się, że najprawdopodobniej dążenie do maksymalnej przejrzystości i opublikowanie nagrań od A do Z pomogło w zatrzymaniu informatora, ale to całkowicie inna historia).
art. 15. 1. Autorowi materiału prasowego przysługuje prawo zachowania w tajemnicy swego nazwiska.
2. Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy:
1) danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych,
2) wszelkich informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich. (…)art. 49. Kto narusza przepisy art. 3, 11 ust. 2, art. 14, 15 ust. 2 i art. 27- podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
Cierpi na tym wiarygodność i rzetelność prasy — nadużywanie prawa do anonimowej wypowiedzi wypacza istotę unormowania i skutkuje lawiną plotek i pomówień nawet w sprawach, które powinny być załatwiane przy otwartej przyłbicy (excusez-moi, ale próbując zrozumieć istotę gier politycznych wolałbym, by prasa nie dawała graczom narzędzia do bezkarnego i anonimowego okładania się po czaszkach).
Piszę o tym, ponieważ właśnie w blogu The New York Times Public Editor’s Journal (polecam każdemu kto interesuje się jak wygląda dziennikarstwo wg jednego z najlepszych tytułów za Oceanem… jak powinno wyglądać dziennikarstwo) ukazał się tekst „The Times Used 25 Unnamed Sources in 7 Days, a Reuters Critic Says”. A w nim sypanie głowy popiołem — tak, NYT uważa cytowanie anonimowego źródła za wstyd, chyba że dotyczy wyjątkowych spraw, w których ujawnienie tożsamości rozmówcy naraziłoby go na poważne konsekwencje — ponieważ w ciągu ostatniego tygodnia w tym dzienniku ukazało się aż 25 tekstów, w których pozwolono na wypowiedź osoby, której tożsamości nie ujawniono.
Redakcja uważa to za wtopę, ponieważ cierpi na tym wiarygodność tytułu i rzetelność dziennikarska — a równocześnie staje się orężem w toczonych rozgrywkach.
Można by zapytać: i o co chodzi, skoro i w najlepszym na świecie dzienniku się to zdarza? Otóż moim zdaniem różnica polega na tym, że w New York Timesie może się to czasem zdarzyć, ale zawsze uważa się to za błąd. W polskiej prasie jest to norma, dzięki której można sadzić jeszcze lepsze głupoty i podkręcać klimat.
PS z powyższego wynika, że oczywiście w przypadku tygodnika „Wprost” zagwarantowanie owej anonimowości osobie, która dostarczyła redakcji nagrania było jak najbardziej uzasadnione. Natomiast czymś nieco innym jest fakt, że przy okazji wpadła osoba realizująca podsłuchy w knajpach…