Nie słabnie fala korespondencji, w której powraca motyw wielkiej chucpy — oraz wątek, który mógłbym skrótowo nazwać „przecież nie mam umowy, bo jej nie podpisałem?!”Dziś będzie krótko, bo chociaż deszcz pada, Max Hastings czeka.Jeden z najczęściej powracających argumentów w sprawie naciąganych umów (którymi po prostu nie warto się przejmować) brzmi: jeśli nie ma mojego podpisu pod dokumentem umowy, to umowa nie jest wiążąca. Każdy wie, że umowy się podpisuje, a bez podpisu — a co dopiero w ogóle bez papieru! — nie istnieje obowiązek stosowania się do jej postanowień.
Niestety (a może raczej: bardzo stety) pogląd ten jest błędny, wynika najprawdopodobniej z niezrozumienia tego czym w ogóle jest umowa i co oznacza forma pisemna czynności prawnych.
(Są jeszcze inne tryby zawarcia umowy jak np. aukcje czy przetargi, ale pomińmy je dziś.)Już z powyższego akapitu widać, że szereg umów może zostać zawartych niejako mimochodem — acz nigdy przypadkiem! — po prostu żyjąc, wchodząc w interakcje z otoczeniem, kasując bilet w trolejbusie, kupując napój w automacie, etc. Każda z tych umów jak najbardziej nadaje się do zawarcia ustnie albo poprzez inną codzienną czynność.Dopiero czymś innym są szczególne formy czynności prawnych, do których zaliczyć można w szczególności: (i) formę pisemną bez rygoru nieważności, (ii) formę pisemną pod rygorem nieważności, (iii) formę pisemną z podpisem notarialnie poświadczonym, (iv) formę aktu notarialnego (ten katalog też nie jest pełen — nie piszę monografii, lecz z założenia krótki felietonik ;-)
Pierwsze i chyba kluczowe wyjaśnienie: nawet jeśli przepis prawa mówi o formie pisemnej jakiegoś rodzaju czynności prawnej, to generalnie jej niezachowanie nie powoduje nieważności czynności (np. nieważności zawartej umowy)! Wynika to z art. 73 par. 1 kc, w myśl którego dopiero zastrzeżenie formy pisemnej pod rygorem nieważności zmusza nas do pamiętania o spisaniu umowy aby w ogóle traktować ją jako ważną (wiążącą, etc.). Jeśli jednak zawierając umowę, która wymaga od nas formy pisemnej pod rygorem dowodowym zapomnimy o jej spisaniu, „jedyną” konsekwencją będą pewne utrudnienia dowodowe (art. 73 par. 2 kc — wyraz jedyną celowo napisałem w cudzysłowie, ponieważ te trudności raczej nie powinny być lekceważone).
Reasumując (warto zbliżać się do konkluzji, bo Max Hastings czeka…): co do zasady nie ma przymusu zawierania umów na piśmie — co najwyżej można mówić o takim imperatywie wewnętrznym. Istnieje jednak olbrzymia ilość rodzajów umów, przy których nawet nie pomyślelibyśmy o formie pisemnej: przede wszystkim będą to drobne umowy dotyczące codziennego życia (czy ktoś żądający „bezwzględnej nieważności każdej umowy niezawartej na piśmie” potrafi sobie wyobrazić codzienne uciążliwości: chlebek, soczek, serek — a na wszystko umowa w 2 egzemplarzach, podpisy, parafy, etc.?). A Fejsbók i inne umowy o świadczenie usług drogą elektroniczną, częstokroć zawierane taką samą drogą elektroniczną? Przecież nawet wpisanie swoich danych w formularzu i akceptacja „per klik” nie oznacza zachowania formy pisemnej. A transport? Nawet uciążliwe fruwanie aeroplanem nie wymaga formy piśmiennej…
(Jest też pewnego rodzaju urzędnicza szara strefa, a mam na myśli sprzedaż pojazdu mechanicznego. Co do zasady umowa sprzedaży wszystkich rzeczy ruchomych może mieć podstać ustną — nie wymaga zachowania formy pisemnej nawet pod rygorem dowodowym — to jednak już inne przepisy mogą nam skutecznie utrudnić życie. Przychodzi mi tu na myśl zwłaszcza art. 72 ust. 1 pkt 1 prawa o ruchu drogowym, podług którego rejestracji pojazdu dokonuje się na podstawie dowodu własności pojazdu, którym może być d o k u m e n t umowy sprzedaży, u. zamiany, u. darowizny (art. 4 par. 1 rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 2002 r. w sprawie rejestracji i oznaczenia pojazdów) — no i okazuje się, że chociaż przepisy kodeksu cywilnego zezwalają na przeniesienie własności automobilu na gębę, to już wypowiedziane słowa nie tworzą „dokumentu”, a zatem wydział komunikacji odeśle nas z kwitkiem… po kwitek…)