Zagadnięto mnie dziś o sprawę pozwu, który piosenkarz Ryszard Andrzejewski (który na prawie się pewnie zna, pisałem o nim w kontekście samplowania piosenek w dzwonkach na komórki, a nie pisałem w kontekście nadmiernej wrażliwości na „rubaszną” krytykę) ma wytoczyć pewnej stacji telewizyjnej — bo ta wyemitowała jego teledysk.
Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka zacząłem przecierać oczy. Wszakże marzeniem każdego artysty (i nie tylko artysty) jest dać się pokazywać w telewizji (i nie tylko pokazywać). Wielu marzyłoby, żeby ich teledyski ktoś w ogóle chciał obejrzeć — a tu proces o to, że pokazują. I to w TV.
Według Gazeta.pl (mam nadzieję, że znów nie będzie to Radio Erewań, jak rzekomo miało to być w sprawie słów szefa GIODO o kamerkach w autach) sprawa wygląda następująco: piosenkarz Andrzejewski (czy i Wy jesteście zdziwieni, że raperzy mają nazwiska? ja zatrzymałem się na etapie Guru Jazzmatazz i The Roots… no i oczywiście The Maytals) ułożył piosenkę pt. „Evergreen”, do której nagrał teledysk. Z założeniem, że z piosenką — i teledyskiem — nie będzie można zapoznać się ani w radiu, ani w telewizji, a wyłącznie na jego własnym profilu w serwisie YouTube. Ma to być — tak przynajmniej rozumiem tekst w portalu Gazeta.pl — wyraz sprzeciwu wobec komercyjnych mediów; taki troszkę punkowy smaczek w całym tym raperskim świecie.
(a teraz puszczamy sobie Sammy Davis Jr. i czytamy dalej)
Traf chciał, że po jakimś pewna muzyczna stacja telewizyjna wyemitowała teledysk na wizji, a także umieściła go na swojej stronie internetowej, łamiąc w ten sposób warunki ustalone przez Andrzejewskiego.
No i teraz ludzie mnie pytają: czy Ryszard Andrzejewski rzeczywiście może pozwać telewizję za pokazywanie jego teledysku — i jakie ma szanse na wygraną?
To ja teraz będę pisał w punktach, prostym językiem, zakładając, że Gazeta.pl tym razem jednak nie Radio Erewań (czyli że nic nie pokręcili):
- bycie artystą zasadniczo polega na wykonywaniu utworów, czyli działalności twórczej (kreatywnej) o indywidualnym charakterze;
- taki utwór może mieć różną postać — na przykład literacką, muzyczną, fotograficzną (w tym zdjęcia portretowe), filmową, etc. etc.;
- w przypadku teledysku mamy poniekąd dwie „warstwy”: piosenkę (na którą składa się tekst i muzyka plus ewentualnie aranżacja) oraz obraz filmowy (tu zaś zasadniczo przychodzi mi na myśl: scenariusz i reżyseria, prowadzenie kamer, dźwięk, postprocessing oraz oczywiście muzyka sama w sobie) — każda z tych warstw to oczywiście osobne podmioty prawa autorskiego;
- każdy utwór podlega natomiast ochronie na dwóch zasadniczych płaszczyznach: ochrona praw osobistych oraz praw majątkowych (plus jeszcze twórczość jako dobra osobiste chronione na podstawie art. 23 kodeksu cywilnego);
- prawa osobiste to nic innego jak „prawo do czucia się autorem i czerpania z tego satysfakcji” — w ujęciu natomiast art. 16 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych jest to m.in. prawo do autorstwa, decydowania o sposobie oznaczania utworu (podpisywania się nawiskiem lub pseudonimem), prawo do żądania zachowania utworu w integralności oraz prawo do decydowania o pierwszym udostępnieniu utworu publiczności. Prawa te są tak ważne, że ustawodawca przyjął, że są one niezbywalne i nie można się ich zrzec;
- prawa majątkowe natomiast, jak sama nazwa wskazują, to prawo do zarabiania pieniędzy na swojej twórczości — co w języku ustawy określa się jako korzystanie i rozporządzanie utworem na wszystkich polach eksploatacji. Słowem: dopóki twórca nie „sprzeda” utworu (licencja, zbycie autorskich praw majątkowych), to generalnie może z nim wszystko;
- nie może zakazać tylko tego, co wchodzi w skład uprawnień innych osób, a znane jest jako dozwolony użytek;
- może też zamknąć utwór w szufladzie i zdecydować, że nikomu nie będzie dane zapoznać się z twórczością (ma takie prawo i niektórzy nawet z niego korzystają… moim zdaniem większość twórców korzysta z tego prawa!);
- wśród autorskich praw osobistych jest też pojęcie „rzetelnego wykorzystania utworu” (art. 16 pkt 3 pr.aut., który w orzecznictwie rozwija się w następujący sposób: osoba uprawniona może, w zawartej umowie, określić sposób korzystania z utworu, a korzystający ma się do tego stosować. Dopiero jeśli strony nie określą tego sposobu w umowie, można zeń korzystać w sposób zgodny z charakterem i przeznaczeniem utworu oraz przyjętymi zwyczajami (art. 49 ust. 1 pr.aut. — tak m.in. Sąd Najwyższy w wyroku I CSK 109/13);
- oznacza to, że jeśli piosenkarz Ryszard Andrzejewski oznaczył piosenkę oraz teledysk jako „tylko do użytku na mej własnej stronie www”, to rzeczywiście — każdy kto skorzystałby z niej w inny sposób, narusza prawa twórcy (pomijając oczywiście kwestie dozwolonego użytku, którego zakazać nie wolno);
- z drugiej jednak strony mamy ustawową licencję na rzecz rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych (oraz publicznego udostępniania utworów w internecie) — art. 21 ust. 1 pr.aut. zezwala nadawać opublikowane już drobne utwory muzyczne, słowne i słowno-muzyczne, jeśli mają po temu stosowną umowę z organizacją zbiorowego zarządzania (art. 21(1) pr.aut. nadaje podobne uprawnienie kablówkom). Dzięki temu przepisowi radio i TV nie musi dogadywać się z osobna z każdym twórcą i podpisywać z nim umów — może nadawać „jak leci”, a z tantiem rozliczać się właśnie poprzez ZAiKS czy inną organizację (chyba że ma odrębną umowę na utwór z a m ó w i o n y — zawartą bezpośrednio z twórcą — lub też chyba że twórca podpisał bezpośrednią umowę z nadawcą);
- i tu przyznam mam największy problem z oceną roszczenia Ryszarda Andrzejewskiego: na ile ewentualne zastrzeżenie „utwór nie przeznaczony do radia i telewizji, tylko do użytku wewnętrznego” — zakładając, że owa stacja telewizyjna mogła się zapoznać z treścią tej klauzuli (de facto będącej warunkiem udzielenia licencji) może odnosić się do l i c e n c j i u s t a w o w e j, którą każdy nadawca otrzymuje poniekąd ex lege, w chwili zawarcia umowy z organizacją zbiorowego zarządzania prawami?
- słowem: problem, przed którym stanie sąd, będzie się sprowadzał do tego, co jest ważniejsze: wola twórcy, który generalnie ma prawo zastrzec, że nie życzy sobie jakiegoś tam sposobu korzystania z jego utworu (i prawo to będzie brało górę w większości przypadków)? czy też jednak przodem idzie ustawowa licencja nadana z mocy art. 21(1) ustawy o prawie autorskim organizacjom radiowym i telewizyjnym, które mogą nadawać te opublikowane drobne utwory muzyczne z mocy prawa, wyłącznie na podstawie umowy zawartej z ZAiKS?
a w tym drugim przypadku: czy gdyby wykonawca Ryszard Andrzejewski zrzekł się pośrednictwa organizacji zbiorowego zarządzania (nie wiem czy miało to miejsce), to czy stacja telewizyjna ma obowiązek o tym wiedzieć? czy OZZ powinna nadawcę o tym poinformować („tego pana nie mamy w swoim portfolio”)? Ustawa milczy w tym zakresie — ustanawiając domniemanie istnienia licencji żaden przepis nie mówi o skutkach obalenia domniemania (tj. przyznam, że mam myśl, że po zrzeczeniu się pośrednictwa przez twórcę na podstawie art. 21 ust. 2 pr.aut. twórca co najwyżej ma prawo żądać zapłaty tantiem bezpośrednio przez nadawców — ale co z nadawcą, który nie wie, że coś takiego miało miejsce?);- ale nawet jeśli twórca zrzeka się pośrednictwa ZAiKS, to przecież ma to skutek wyłącznie w zakresie jego praw majątkowych — pośrednictwo organizacji zbiorowego zarządzania nie ma nic wspólnego z ewentualnym brakiem zgody w ogóle na nadawanie utworu przez radio lub telewizję…
Przyznam, że sprawa wydaje się na tyle ciekawa, że chętnie zapoznałbym się z jej rozstrzygnięciem — o ile w czasie, kiedy może ona się kończyć w ogóle będę o niej pamiętać… ;-)
PS uprzedzając polemikę dlaczego piszę per Ryszard Andrzejewski, nie zaś „Peja”. Otóż zgodnie z art. 16 pkt 2 pr.aut. twórcy przysługuje uprawnienie do oznaczania nazwiskiem lub pseudonimem swojej twórczości — natomiast uprawnienie to nie ma zastosowania w przypadku np. tekstów publicystycznych. Zatem dopóki nie puszczam tu kawałków Doroty Rabczewskiej czy Dino Paula Crocettiego nie muszę pisać o nich per „Doda” lub „Dean Martin”.
A na koniec troszkę skinhead ska-reggae, czyli The Pioneers i „Long Shot Kick the Bucket”: