W kontekście dość licznej korespondencji spływającej od lat do redakcji — „czy można napisać o kimś per „złodziej”, skoro to tylko pijak i dziwkarz?”; „chcę zrąbać firmę na „Ó”, boję się, ze nie pójdzie mi tak łatwo jak Kominkowi — co robić?”; „nieuczciwa firma pożyczkowa grozi mi procesem za komentarze na moim blogu — mają rację?” — w ostatnim Biuletynie SN (nr 8/2014) opublikowano interesujący z punktu widzenia wolności słowa — prawa prasowego, swobód dziennikarskich czy też po prostu prowadzenia działalności blogerskiej lub wydawania zwykłego portalu — ale i ochrony dóbr osobistych i ryzyka zniesławienia bądź znieważenia (art. 212 kk kłania się) wyrok Sądu Najwyższego z 15 stycznia 2014 r. (sygn. akt V KK 178/13).
Jego tezy warto przytoczyć w całości, bez szczególnych skrótów (acz z uproszczeniami ułatwiającymi nieco czytanie — oraz wytłuszczeniami):
1. Wolność krytyki jest częścią wolności słowa, stanowi przy tym okoliczność uchylającą odpowiedzialność prawną – kontratyp art. 41 prawa prasowego. Ujemne oceny dzieł naukowych albo innej działalności twórczej, zawodowej lub publicznej służą realizacji zadań prasy i w związku z tym pozostają pod ochroną prawa; przekracza granice dozwolonej krytyki, ten kto podnosi (także rozpowszechnia) zarzuty krytyczne, zawierające zwroty uznane za obraźliwe.
2. Granicą legalności krytyki w rozumieniu art. 41 prawa prasowego jest rzetelne i zgodne z zasadami współżycia społecznego przedstawienie krytycznej oceny. Przedstawienie ujemnej opinii w sposób złośliwy, tendencyjny, w niedopuszczalnej formie wykracza poza granice ochrony określonej przez art. 41, stanowiąc czyn zabroniony przez prawo karne.
3. Wypowiedzi krytyczne i zawarte w nich ujemne oceny nie powinny dotyczyć osoby, lecz jej dzieła lub funkcji, jaką pełni w określonym układzie społecznym. Intensywność krytyki powinna być proporcjonalna do skali opisywanego negatywnego stanowiska. Przerost uwag krytycznych nad rzeczywistością stanowi nadużycie kontratypu krytyki prasowej i nie korzysta z ochrony prawnej, prowadząc do odpowiedzialności karnej i cywilnej.
4. Pojęcie obrony społecznie uzasadnionego interesu należy zrozumieć w sposób zobiektywizowany, gdyż nie można sprowadzać go do subiektywnego przekonania sprawcy, że broni on społecznie uzasadnionego interesu.
5. Oprócz subiektywnego przeświadczenia sprawcy, że stawiany przez niego zarzut służy obronie społecznie uzasadnionego interesu i ma zapobiec niebezpieczeństwu dla życia lub zdrowia człowieka albo demoralizacji małoletniego – muszą być wykazane uzasadnione podstawy do twierdzenia, że taki stan rzeczywiście istnieje.
Wyrok jak widać dotyczył przestępstwa (dotyczył prawa karnego), jednak oczywiście — z racji tego, że mamy w Polsce system prawny, nie zaś jakiegoś rodzaju luźną konfederację przepisów i dyscyplin prawa — ma on przełożenie na cały schemat odpowiedzialności prawnej wydawców prasowych (sądzę, że pośrednio także na ryzyko wynikające z art. 14 UoŚUDE).
Stąd mój pomysł, by nie tylko zwrócić nań uwagę P.T. Czytelników, ale i przełożyć go nieco z ichniego na polski. A zatem, w najprostszych słowach:
- konstytucyjna wolność słowa to nie tylko wolność pochwalania, zachęcania i podlizywania się — to także wolność krytycznego oglądu spraw, dzielenia się negatywnymi opiniami o pewnych zjawiskach i zdarzeniach, wolność „przestrzegania przed…”;
- w ujęciu przepisów prawa prasowego wynika to wprost z art. 41 ustawy, w myśl którego „Publikowanie zgodnych z prawdą i rzetelnych sprawozdań z jawnych posiedzeń Sejmu i rad narodowych oraz ich organów, a także publikowanie rzetelnych, zgodnych z zasadami współżycia społecznego ujemnych ocen dzieł naukowych lub artystycznych albo innej działalności twórczej, zawodowej lub publicznej służy realizacji zadań określonych w art. 1 i pozostaje pod ochroną prawa; przepis ten stosuje się odpowiednio do satyry i karykatury” — jak widać przepis wprost nie tylko chroni prawo do narzekania, ale i mówi o tym, że prawo do bycia niezadowolonym i dawania upustu swojego niezadowolenia jest tym co czyni dziennikarstwo prawdziwym;
- oczywiście swoboda ta nie jest pozbawiona granic: jednak tutaj granicą nie będzie, jak się czasem wydaje (boże, ile ja widzę takich wezwań…), zakaz wyrażania negatywnej opinii o działalności jakiegoś przedsiębiorcy lub jego usługach — swobodę tę limitują przede wszystkim złośliwość i tendencyjność oceny krytycznej, a także oczywiście wulgarność i obelżywość języka oraz pejoratywne określenia nie odnoszące się do meritum sporu;
- limitem wolności słowa rozumianej jako wolność krytyki medialnej jest także sfera osobista przedmiotu krytyki. Słowem: jeśli piszemy krytycznie o beznadziejnej książce, skupiamy się na tym co czyni ją niewartą uwagi czytelników — natomiast darujemy sobie personalne wycieczki pod adresem autora lub wydawcy lub producenta krytykowanego dzieła (bo nie ma szczególnego znaczenia z punktu widzenia krytycznego osądu jego dzieła to czy pisał je pijany lub trzeźwy i czy twórca prowadzi się jak należy, czy też raczej nie wychodził z zamtuza; od siebie dodam, że nadal bardzo podobają mi się obrazy Toulouse-Lautreca, który nie dość, że mocno odbiegał od kanonu maczismo, to jeszcze praktycznie nie wychodził z domu uciech…);
- to samo tyczy się krytyki politycznej — jedźmy, ile wlezie, po poglądach danego polityka, natomiast jego sfera osobista jest o tyle dla nas interesująca, o ile odbiega od publicznie wyrażanego credo (chociaż oczywiście w ogólności z osobami ze świecznika można więcej — a osoby takie oczywiście muszą mieć grubszą skórę; umówmy się, że praktycznie nie ma już przepisów o znieważeniu majestatu… err… tyle teorii, bo art. 135 kodeksu karnego ma się mieć dobrze);
- co oznacz, że z punktu widzenia krytyki literackiej lub filmowej nie musimy przerażać się jeśli wydawca książki grozi nam procesem o recenzję, w której zjechaliśmy niski poziom redaktorski (albo miałkość wywodów, albo banalna fabuła), zaś z punktu widzenia krytyki kulinarnej może nam nie smakować tatar od najbogatszego producenta;
- pod warunkiem rzecz jasna, że ów niski poziom utworu został rzeczywiście zapewniony, że tatar jest autentycznie beznadziejny — a dodatkowo, że nie pofolgowaliśmy sobie w epitetach (zwłaszcza tych wulgarnych, od których uszy więdną);
- słowem: jeśli nasza krytyka ograniczy się do rzeczowych argumentów, podarujemy sobie wycieczki osobiste i zbytnią ostrość wypowiedzi — włos nam z głowy nie spadnie;
- tyczy się to zarówno samej w sobie wolności słowa, która ma prymat nad ochroną dóbr osobistych, jak i kwestii: czy trzeba moderować forum internetowe by nie odpowiadać za komentarze internautów — o czym pamiętać powinni wszyscy, także czyściciele opinii internetowych.
PS powyższy tekst będzie interesujący tylko dla osób z prawdziwą smykałką dziennikarską — nawet jeśli realizowaną tylko w blogasku, którego liczba czytelników nie przekracza 100. Natomiast reguły te nie odnoszą się do współczesnego prżurnalizmu, o którym Andrew Edgecliffe-Johnson pisał kilka dni temu w tekście „The invasion of corporate news” (Financial Times).