Na takie informacje zawsze warto zwracać uwagę. Jak pisze serwis Wirtualne Media wydawca magazynu CKM przez pół roku będzie przepraszał dwie kobiety, za to, że opublikował na łamach swojego portalu wywiad, którego w rzeczywistości nie było, a w dodatku treść wywiadu była mocno nieprawdziwa (miały one, jak rozumiem, dokonać coming-outu).
Z treści opublikowanych oświadczeń wynika, że Marquard Media Polska sp. z o.o. bardzo przeprasza p.p. Beatę Marszałek i Julitę Satalecką za rozpowszechnienie sfabrykowanego wywiadu zawierającego nieprawdziwe wypowiedzi, przez co w rażący sposób naruszył ich dobra osobiste. Prasa podaje, że CKM zapłacił też całkiem niezłe pieniądze tytułem zadośćuczynienia (po kilkadziesiąt tysięcy złotych).
Wobec tego pierwsza strona CKM.pl wygląda obecnie następująco:
Od razu przyszły mi do głowy perypetie Joanny Erbel z autoryzacją jej wywiadu prasowego oraz Radka Sikorskiego, którego sytuacja była taka sama lecz całkowicie inna ;-) ponieważ udzielił on wywiadu, w którym naopowiadał niestworzonych rzeczy.
I teraz tak: owszem, prawo prasowe nakazuje dziennikarzom szczególną staranność i rzetelność (literalnie w art. 12 ust. 1 prawa prasowego mówi się o sprawdzaniu zgodności z prawdą uzyskanych wiadomości, ale to raczej jasne, że nie wolno też po prostu kłamać). W przypadku wywiadów obowiązek ten wzmocniony jest dodatkowo koniecznością uzyskania autoryzacji indagowanej osoby (oczywiście na jej żądanie), a także możliwością skierowania do redaktora naczelnego sprostowania.
Wobec tej pierwszej instytucji jestem mocno krytyczny i nigdy tego nie ukrywam — zawsze wówczas czytam w komentarzach, że bez autoryzacji żurnaliści w ogóle przestaną się czymkolwiek przejmować i będą szli regularnie po bandzie. Zawsze wówczas odpowiadam, że (i) autoryzacja nigdy nie załatwi sprawy nieprawdziwych informacji, bo albo wywiad będzie wynikiem stuprocentowej konfabulacji (przypominam sobie małą aferę w „Rzepie” naście lat temu, kiedy to okazało się, że super wywiady przesyłane przez jednego z współpracowników były po prostu kombinacją), albo (ii) niezależnie od wyniku i celu autoryzacji redakcja zrobi co uzna za stosowne (na przykład Joannie Erbel utarła nosa, ale można sobie wyobrazić sytuację, w której trafne uwagi dotyczące błędów dziennikarza zostaną pominięte).
Jak widać przepisy o konieczności autoryzacji udzielonego wywiadu nie stanęły na przeszkodzie redakcji CKM w zmyśleniu wypowiedzi i ich upublicznieniu — i to nie dlatego, że nie ma przepisów zwalniających z obowiązku autoryzacji w przypadku wywiadów, których nie było ;-) — podobnie jak brak owej autoryzacji nie przeszkodził pokrzywdzonym kobietom w pozwaniu wydawcy i uzyskaniu stosownych przeprosin oraz zadośćuczynienia.
Podkreślam to by pokazać miłośnikom autoryzacji prasowej: raz, że autoryzacja nie jest lekiem na całe zło (prędzej jest samym złem — jeśli służyć ma rozmówcy do zmanipulowania czytelnikami), a dwa, że niezależnie od wszystkiego, jeśli komuś krzywda się zadzieje, może dochodzić sprawiedliwości.