W sumie trudno byłby oczekiwać czegoś innego — odwrotne orzeczenie byłoby przełomem iście kartezjańskim w polskim myśleniu o tym co wolno, a czego nie wolno (ciekawe czy inne wczorajsze orzeczenie, tym razem ETPCz ze skargi Grzegorza Brauna (30162/10), przebije się do polskiej świadomości?) — ale wczorajszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie karalności posiadania narkotyków i uprawiania „tych” roślin (SK 55/13) należy odnotować. Nawet jeśli Trybunał odmówił uznania za niekonstytucyjne penalizacji posiadania środków odurzających lub substancji psychotropowych.
Orzeczenie zapadło ze skargi obywatela, u którego w czasie przeszukania mieszkania ujawniono uprawę konopi i marihuanę, za co otrzymał wyrok w zawiasach. Skarżący podniósł, że zakaz posiadania marihuany godzą w konstytucyjną regułę proporcjonalności ograniczenia praw i wolności (art. 31 ust. 3 Konstytucji RP) oraz wolność decydowania o życiu osobistym (art. 47 ustawy zasadniczej), a to dlatego, że pozbawia jednostkę autonomii w sferze wyboru substancji, które po zażyciu dadzą taki czy inny efekt. Jak pisze TK na swojej stronie skarżący zwrócił także uwagę na to, że przepis wyklucza uprawę marihuany także dla celów leczniczych, zaś karalność nie ma wpływu na ochronę zdrowia publicznego oraz indywidualnego (oraz na brak dowodów na szkodliwość trawki).
(Nie znam treści skargi, więc nie potrafię powiedzieć czy to cała argumentacja, aczkolwiek oczywiście nasuwa mi się jeszcze na myśl argument: a wóda? a faje?)
Niestety, w wyroku z 4 listopada 2014 r. Trybunał Konstytucyjny nie podzielił stanowiska skarżącego, wychodząc z założenia, że ograniczenie prywatności poprzez ściganie uprawiających i posiadających lekkie narkotyki jest uzasadnione. Zdaniem sędziów TK ochrona prywatności i życia osobistego nie ma charakteru absolutnego i może być ograniczona ze względu na inne dobro, w tym przypadku zdrowie i porządek publiczny. W tym zakresie ustawodawca ma swobodę podejmowania pewnych decyzji o charakterze legislacyjnym zmierzających do usunięcia zjawisk niekorzystnych społecznie.
Jak zaznaczyłem na początku felietonu takie rozstrzygnięcie nieszczególnie mnie dziwi, co nie oznacza, że podzielam stanowisko Trybunału. Jasne, wolność nie ma charakteru absolutnego, jednak — to stara zasada ordoliberałów — moja wolność powinna kończyć się nie wcześniej, niż tam, gdzie zaczyna się wolność innej osoby. Dopóki zatem nie rozrabiam, nie demoluję, nie napadam i nie krzywdzę nikogo, dopóty zakazywanie dorosłemu człowiekowi spożywanie jakichkolwiek używek — choćby i takich, które nie zostały zatwierdzone przez stosowny urząd państwowy — powinno być dozwolone. Podobnie jak wolno mi kupować wódkę i się nią upijać, a także wolno mi kupować papierosy i się nimi napalać.
Zaś co do zdrowia… od kilku lat marihuana jest zalegalizowana w Czeskiej Republice, podobne zjawisko przechodzi przez USA (bodajże w kilkunastu już stanach można jej używać dla celów leczniczych) — czy to oznacza, że organizm Czechów czy Kalifornijczyków jest diametralnie różny? (Z litości pomijam w tym miejscu aspekt napędzania przestępczości, dobrze znany z filmów o amerykańskiej prohibicji 1919-33. Kiedy ktoś zrozumie, że gangi walczyłyby także o rynek gumy do żucia — gdyby tylko udało się im namówić polityków na jej zakazanie?). Czyżby legalizacja marihuany w Polsce naprawdę stanowiła aż takie zagrożenie?
Wniosek taki, że współczesnemu państwu nie wystarczy już etykietka „opiekuńcze”. Teraz już musi być represyjno-opiekuńcze, ścigające te krnąbrne jednostki, które mają swój własny pogląd na pojęcie wolności osobistej, troszczenia się o własny interes.
W sumie nihil novi.