To film dopieszczony niczym Harry Potter. Na dodatek ironiczny, przekorny, zanurzony w pseudorealnym świecie zbiorowej wyobraźni. — Paweł T. Felis, krytyk filmowy, pełen zachwytów nad filmem, w powstanie którego maczał palce…
Na łamach „Lege Artis” dość rzadko pojawiają się recenzje filmowe — stałe miejsce ma wyłącznie agent 007 — jednak czy to chcąc zerwać z tą niechlubną tradycją pomijania ciekawych zjawisk kulturalnych, czy to wychodząc z założenia, że nadal nie lubię jak mnie ktoś robi w balona (dokładnie tak samo jak w sprawie plagiatu w wywiadzie i akcji pewnego stowarzyszenia namawiającego na kupowanie gotowców regulaminów sprzedaży) — postanowiłem podzielić się z P.T. Czytelnikami krótką recenzją filmu „Hiszpanka”.
Podstawowy cel jaki mi przyświeca to przestroga: nie dajcie się nabrać, nie pozwólcie ukraść sobie dwóch godzin, które można spędzić stokroć ciekawiej, nie dajcie się ponownie naciągnąć na kasę (mam na myśli bilety — bo film dostał kilka milionów subwencji z publicznej kasy, więc raz już nas naciągnęli). Zamiast marnować czas i oczy na „Hiszpankę” — zostańcie w domu, albo wybierzcie się na coś fajniejszego.
W dużym skrócie: nie mam nic przeciwko eksperymentom i alternatywnemu przedstawianiu zdarzeń historycznych. Pomysł z Powstaniem Wielkopolskim, w którym maczają palce ciemne moce z pogranicza okultyzmu i hipnozy jest dość ciekawy, mógłby być z tego nawet polski „Hellboy” (generalnie nie przepadam za filmami typu baju-baju, jednak „Hellboy” bierze mnie właśnie tym autoironicznym klimatem). Do tego widać, że twórcy nie żałowali wysiłku na efekty specjalne, które może nie są oszałamiające, ale też nie ma wstydu — chociaż przydałoby się jeszcze parę steam punkowych smaczków (jak szaleć to po całości) — natomiast niestety, ale jako całość „Hiszpanka” jest po prostu nudna, niespójna i źle zagrana. Dobry pomysł i słaby scenariusz — to recepta na beznadziejny film.
Dość rzec, że chyba pierwszy raz w życiu widziałem kilka osób, które wyszło z sali w czasie seansu. Nie zdzierżyły…
A żeby nie było, że odfrunąłem totalnie od tematyki „Lege Artis” — media podają, że Polski Instytut Sztuki Filmowej przyznał „Hiszpance” 4 miliony złotych, o czym współdecydował m.in. Paweł T. Felis, krytyk filmowy „Gazety Wyborczej” (jest o tym w napisach końcowych filmu). Traf chciał, że jak już ten koszmar poszedł do kin, ten sam Paweł T. Felis strzelił taką recenzję, że… nawet koledzy z jego własnej redakcji urządzają sobie z niego lekkie podśmiechujki ;-) (natomiast wprost — że król jest nagi — pisze Krzysztof Varga).
Zaś co do cytatu, którym otworzyłem recenzję… Pottera nie oglądałem, jednak coś mi mówi, że Felis (albo „Hiszpanka”…) jest jak ta żaba, co podstawia nogę… Co do ironii i przekory, to mógłbym się nawet zgodzić — szkoda, że naprawdę ciekawy pomysł został po prostu zmarnowany: nudą, pustą grą aktorską, a nawet nie przykryty scenografią i kostiumami.
W mojej własnej skali (1-6) „Hiszpance” dać mogę co najwyżej słabe 1.