My tu gadu gadu o rzekomym zaciąganiu przez MinFin danych pokerzystów z pewnego serwisu internetowego i o regulaminie cytowania, który jest dość niezgodny z prawem — a tu się okazuje, że zdarza się to nawet najlepszym.
Oto w najnowszym numerze miesięcznika „Malemen” ukazał się wywiad, którego udzielił Robert Kiełb (ponoć stylistą i kostiumografem, a poza tym historykiem po UJ), w którym… w którym bardzo obszerne partie wypowiedzi Roberta Kiełba to nic innego jak klasyczne jumanie z popularnego bloga Szarmant.pl, który prowadzi Roman Zaczkiewicz (dokładne przykłady w tekście „W szponach groteski”).
Redakcja Malemen wyjaśnia i przeprasza — warto zacytować w całości (oraz zachować dla potomności):
Wyjaśnienie redakcji MaleMEN w sprawie publikacji wywiadu z Robertem Kiełbem pt. “Zmierzch elegancji” opublikowanym w 49. numerze magazynu.
Wywiad ze stylistą i historykiem ubioru Robertem Kiełbem został przeprowadzony drogą mailową i odpowiedzi na pytania Kai Burakiewicz, które okazały się być plagiatem, zostały wysłane przez Roberta Kiełba jako jego własne. Wierzyliśmy, że wszystkie wypowiedzi naszego rozmówcy należą do niego, a nie są kopią wpisów z bloga pana Romana Zaczkiewicza. Jest nam niezmiernie przykro, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez naszego rozmówcę. Nie było naszą intencją podpisywanie cudzych wypowiedzi nazwiskiem osoby, która nie jest ich autorem. Nie mieliśmy wiedzy ani świadomości, że wypowiedzi te są plagiatem. Wyjaśniamy sprawę bezpośrednio z Robertem Kiełbem, z którym współpracowaliśmy przy wielu okazjach i mieliśmy do niego pełne zaufanie. Współpraca z panem Robertem została zakończona. Redaktor naczelny Michał Kukawski wyjaśnia sprawę bezpośrednio z panem Romanem Zaczkiewiczem, którego redakcja magazynu MaleMEN ogromnie przeprasza za zaistniałą sytuację.
Redakcja MaleMEN
Wtopa na całej linii i wstyd — i chociaż jeszcze nie grali czegoś takiego jak plagiat w wywiadzie — coś mi mówi, że dla indagowanego eksperta wcale niekoniecznie musi to oznaczać kres statusu fachowca (bodajbym się mylił…). Chociaż trudno mieć pretensje do redakcji „Malemen”, że nie sprawdziła tekstu, który nadesłał Robert Kiełb — jest to wyraźny sygnał dla prasy, iż czas chyba przestać wierzyć każdemu na słowo (nawet pisane) i weryfikować, weryfikować, weryfikować, choćby celem uniknięcia takich wpadek (oraz ewentualnej odpowiedzialności prawnej, bo teraz jest już za późno).
A na marginesie: aż wstyd powiedzieć, ale wychodzi na to, że nawet status absolwenta Uniwersytetu Jagiellońskiego nie gwarantuje niezbędnego poziomu etyki i uczciwości; no chyba że to właśnie były studia z Gógla i Wikipedii :-(
PS Życie rychło dopisało ciąg dalszy: wychodzi na to, że Robert Kiełb „szukał i sklejał”, o czym Kaja Burakiewicz raczej wiedziała…