Informacją tygodnia jest dla mnie łączne ustalenie przez część wydawców prasy i przedsiębiorstw medialnych (m.in. Gremi, Infor, Bonnier, Tygodnik Powszechny, Polska Agencja Prasowa) regulaminu korzystania z artykułów prasowych definiującego zasady przedruków, cytowania, wysokość i sposób wnoszenia opłat za przedruki, a także wprowadzające oznaczenia materiałów, które mają wskazywać utwory, które mogą być przedrukowywane wyłącznie po uiszczeniu płatności — oraz takie, w odniesieniu do których prawo przedruku ma być wyłączone. (W przystępny sposób temat został omówiony w Dzienniku Internautów.)
Równocześnie zapowiedziano stosowne oznaczanie utworów publikowanych w prasie — w taki sposób, by każdy odbiorca zainteresowany skorzystaniem z możliwości jakie daje mu dozwolony użytek wiedział na czym stoi (nawiasem mówiąc Dziennik Internautów sp. z o.o., którego większościowym wspólnikiem jest Infor Biznes sp. z o.o., chyba w to nie wszedł, bo znaczków „P w kółeczku” i „C w kółeczku” tam nie widzę).
O, tak właśnie wygląda to na stronie „Rzepy”:
Jak tłumaczą Wirtualne Media celem regulacji jest walka z piractwem w internecie: skoro ustawa o prawie autorskim nie precyzuje co to właściwie jest cytat i ile można w ramach przedruku, to oni to wyjaśnią. I tak opublikowany w serwisie Gazety Prawnej regulamin wyjaśnia, że aktualnym artykułem jest ten, który ukazał się w dzienniku, jego e-wydaniu lub na stronie internetowej w ciągu poprzednich 24 godzin, 7 dni — w przypadku tygodnika i 31 dni w miesięczniku (pojęcie aktualności jest istotne z punktu widzenia art. 25 ust. 1 pkt 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych — por. wzmianka w impressum Lege Artis). Przegląd prasy — cytuję regulamin (chociaż już zaczynam się zastanawiać czy mi wolno ;-) — jest możliwy wyłącznie w prasie drukowanej oraz w radiu i telewizji (a więc portale internetowe zostały wyłączone spod działania przepisów o przeglądzie prasy). Cytat natomiast ma być ograniczony do 5% kawałka cytowanego artykułu i jednej strony znormalizowanego maszynopisu (1800 znaków), ale łącznie nie może stanowić więcej, niż 20% tekstu, w którym jest wykorzystywany. Ciekawie brzmi przepis, w myśl którego
Co do zasady uznaje się, że zamieszczanie w Internetowym serwisie prasowym lub Serwisie internetowym urywków o objętości nieprzekraczającej 11 słów rozpowszechnionych w Artykule, mieści się w prawie cytatu, pod warunkiem zamieszczenia linku do strony głównej serwisu zawierającego Artykuł oraz deep linku do Artykułu, chyba, że jest to niemożliwe z przyczyn technologicznych leżących po stronie Internetowego serwisu prasowego, z którego pochodzi Artykuł.
To prawda, że „prawo autorskie nie jest sformułowane kazuistycznie” (tak miała powiedzieć cytowana przez Wirtualne Media dr Sybilla Stanisławska-Kloc), ja jednak mam więcej niż drobne wątpliwości: czy to oznacza, że dozwolone jest przydawanie im tej kazuistyki w sposób, jaki uczynili to wydawcy prasy. Sam często — czy to wspierając osoby poszukujące porady w zakresie prawa autorskiego, czy też szkoląc — często rozkładam ręce mówiąc, że nikt nie ma suwmiarki pozwalającej na obmierzenie parametrów dozwolonego użytku. A skoro ustawodawca nie raczył wyposażyć nas w normatywną suwmiarkę, można powątpiewać czy jej dołożenie będzie całkowicie prawidłowe i legalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę hipotetyczne konsekwencje dla korzystających w inny sposób, niż założyli to wydawcy.
Dlaczegóż bowiem cytat ma być nie dłuższy niż owe 5% materiału wejściowego i nie może czynić więcej niż piątą część mojego tekstu? Rozumiem, że „Dozwolony użytek nie może naruszać normalnego korzystania z utworu lub godzić w słuszne interesy twórcy” (art. 35 prawa autorskiego), ale skąd właściwie wiadomo, że mniej nie godzi, a więcej godzi? Pachnie mi to troszkę prawem kaduka… Prawo cytatu jakie jest każdy widzi, nie sądzę, by koniecznie trzeba było to doprecyzowywać.
Druga sprawa to — wierzę, że wydawcy decydujący się na przystąpienie do nieformalnego (?) porozumienia (czytam o „grupie inicjatywnej”) wzięli to pod uwagę — ryzyko z punktu widzenia przepisów o ochronie konkurencji. Może być chyba niewesoło jeśli komuś przyjdzie do głowy zastanowić się nad pomysłem wydawców prasowych jako ograniczeniem prawa cytatu — a równocześnie naruszeniem konkurencji.
Ale to jest temat na całkowicie inny tekst.