Podkreślam tu niekiedy, że cała ta pisanina to nie jest porada prawna — porady prawne są tutaj — lecz po prostu publicystyka prawna (mocno zakrapiana felietonem). Stąd nierzadkie prowokacje, stawianie sprawy na ostrzu noża czy też typowy advocatus diaboli… stąd też, skoro kilkanaście dni temu napisałem jak zająć się ustaleniem istnienia stosunku pracy, dziś napiszę jak wygląda w świetle orzecznictwa oddalenie roszczenia o ustalenie istnienia stosunku pracy ;-)
Przyczynkiem jest wyrok Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 18 grudnia 2014 r. (VII Pa 390/14), w którym stwierdzono, iż w przypadku powstania sporu o uznanie, że zawarta umowa cywilnoprawna jest w rzeczywistości umową o pracę, należy trzymać się tego, co faktycznie ustaliły strony umowy, albowiem
w każdym przypadku, gdy realizacja umowy wskazuje na wielość rodzajową umów, gdy wyczerpuje w pewnym stopniu elementy umowy o dzieło, o świadczenie usług, a nawet o pracę (jak w niniejszej sprawie) rozstrzygająca powinna być nazwa jaką strony nadały umowie, ponieważ jest ona wyrazem woli stron, a w takich przypadkach decydująca powinna być wola stron w myśl art. 65 par. 2 kc
W dużym skrócie: powód wystąpił do sądu pracy o ustalenie, iż w okresie od maja 2010 r. do września 2011 r. zawarta umowa o współpracy miała charakter umowy o pracę. Swoje żądanie motywował tym, że owszem, będąc kilka lat wcześniej studentem podpisał umowę zlecenia w zakresie pośrednictwa w sprzedaży nieruchomości, jednakże z racji ukończenia studiów oraz 26 roku życia, co przekładało się na wyższe składki ZUS, został zobligowany przez pracodawcę do założenia działalności gospodarczej. Podkreślił przy tym, że nie miał możliwości negocjowania warunków zatrudnienia, albowiem miał wyraźnie powiedziane, że w przypadku braku aprobaty takich warunków nie będzie dla niego w ogóle zatrudnienia. Stąd też zawarta umowa agencyjna miała na celu obejście prawa — natomiast charakter stosunku prawnego w rzeczywistości odpowiadał zatrudnieniu pracowniczemu: była to praca podporządkowana (kierownictwo pracodawcy), nie miał wpływu na wybór czasu ani miejsca świadczenia usług, musiał także każdorazowo zwracać się do pracodawcy z wnioskiem o urlop oraz usprawiedliwiać nieobecność w pracy.
Sądy obu instancji nie podzieliły stanowiska powoda, wychodząc z założenia, że zawarcie umowy agencyjnej w zakresie pośrednictwa w handlu nieruchomościami, w której wyraźnie zastrzeżono, iż agent jako przedsiębiorca ponosi ryzyko handlowe wynikające z prowadzonej działalności, zaś wynagrodzenie ma charakter prowizyjne (30% od obrotu plus 1300 zł comiesięcznego ryczałtu) nie daje przesłanek do uznania umowy za umowę o pracę.
Nie ma przy tym znaczenia, zdaniem sądu, że agent świadczył usługi w sposób podporządkowany: owszem, podporządkowanie pracownicze jest istotnym elementem umowy o pracę wynikającym z art. 22 par. 1-1(1) kodeksu pracy, jednak z racji przerzucenia ryzyka gospodarczego na agenta-powoda, nie sposób zakwalifikować zawartej umowy jako stosunku pracowniczego — albowiem „w razie ustalenia, że zawarta przez strony umowa wykazuje cechy wspólne dla umowy o pracę i umowy prawa cywilnego z jednakowym ich nasileniem, rozstrzygający o jej typie powinien być zgodny zamiar stron i cel umowy”. Skoro więc rzekomy pracodawca wyraźnie mówił, że powód nie może liczyć na zatrudnienie na umowę o pracę, to trudno było oczekiwać, by rzeczy zmieniły się deus ex machina. Jak powiedziano w uzasadnieniu orzeczenia: „warunkiem koniecznym dla uznania, że umowa o pracę trwa i doszło do faktycznego jej zawarcia jest ustalenie, że także pracodawca miał zamiar zatrudnienia danej osoby na określonym stanowisku na podstawie umowy o pracę”. Nie można przy tym mówić o narzuceniu formy zatrudnienia przez stronę pozwaną, albowiem powód miał swobodę w wyborze, zatem — to naprawdę brzmi jak credo liberała — „jeśli warunki i organizacja pracy, które już z zatrudnienia na umowę zlecenie znał nie odpowiadały mu i wiedział, że nie będzie zawarta z nim umowa o pracę, to mógł propozycji pracodawcy nie przyjąć i poszukać nowego pracodawcy także w branży pośrednictwa handlu nieruchomościami, który zatrudniłby powoda na umowę o pracę”. Nie ma przy tym znaczenia, jak podnosił powód, iż pracę tego rodzaju mógł wykonywać także na podstawie umowy o pracę.
Pewnego smaczku sprawie nadaje fakt, że w rzeczywistości spór ten był tylko drugim między stronami — i to nie tyle zaczepnym ze strony nieszczęsnego agenta-pracownika, lecz zdecydowanie obronnym. Otóż jakiś czas wcześniej pozwane przedsiębiorstwo wniosło pozew o zapłatę odszkodowania tytułem kary umownej należnej ze względu na naruszenie przez agenta zakazu konkurencji (przeszło 76 tys. złotych); w ten sposób powód próbował odkręcić to, co namieszał naruszając zobowiązania wynikające z przyjętego zobowiązania.
Dzisiejszy tekst polecam uwadze tych P.T. Czytelników, którzy uważają, że sądy pracy są programowo pro-pracownicze. To nie jest prawda — mało tego, jak widać niekiedy w uzasadnieniu wyroków można znaleźć zdania wprost z kanonu liberalizmu gospodarczego (rety, co za świat, żeby chwalić jako liberalizm zwykłą zasadę, że volenti non fit iniuria — czyli widziały gały co brały…)