Dzień, w którym odbywa się „najprzyjemniejszy” chyba klasyk kolarski Paris-Roubaix, to dobra data na opublikowanie czegoś, czego raczej nie spodziewalibyście się po Lege Artis. Oto przyszedł czas na prywatny (niesponsorowany ;-) test opony rowerowej Schwalbe Kojak 26 x2.0 — czyli doskonałego ogumienia do szybkiego przemierzania miasta na „zwykłym góralu”, w rozsądnej szerokości 2 cali (50 mm).
Zaczynając od początku: Schwalbe Kojak to opona rowerowa typu slick — czyli kompletnie bez bieżnika — którą można kupić pod praktycznie każdy rozmiar koła (według strony producenta od kółek 355 mm poprzez składakowe 20″ (406 mm) aż do góralskiego 26″ (czyli 559 mm) i miejsko-trekkingowo-ninerowego 29″ (622 mm, 700C). (W wersji drutowanej dochodzi jeszcze 27,5″ czyli 650B — ciekawe dlaczego producent nie zdecydował się na wersję zwijaną?).
Od razu odpowiadając na pytanie, z którym spotykam się wcale nie tak rzadko: tak, powierzchnia tej opony jest kompletnie łysa, nie znajdziecie na niej choćby ćwierć milimetra bieżnika. Stąd nie powinno nikogo dziwić, że twórców (marketingowców?) zainspirowała postać porucznika Theo Kojaka z popularnego swego czasu serialu kryminalnego. Powiedziałbym, że zyskuje ona pewną chropawość wraz z używaniem…
Opony Schwalbe Kojak 26 x 2.0 zamontowałem do mojego roweru — On-One Inbred (singielek, czyli bez przerzutek) — w marcu 2014 r. Od tamtego czasu machnąłem na nich przeszło 6000 km, na co składa się głównie trasa dom-praca-dom oraz okazjonalne przejażdżki po pracy, po mieście (dodatkowe 2 tys. przemierzyłem Inbredem 29er, ale to inna para kaloszy). (Zaznaczam, że do pracy mam obecnie 12,5 km, a okazjonalna przejażdżka to na przykład powrót z pl. Grunwaldzkiego na Maślice — przez Trestno, Brochów, Tarnogaj, Żerniki; w ostatni czwartek było tego 37 km. Oznacza to, że moje Kojaki nie unikają także prób w lekkim terenie…)
Wybrałem wersję zwijaną z przeciwprzebiciowym zabezpieczeniem, które w nomenklaturze producenta ma nazwę RaceGuard, czyli wąskim ale grubym paskiem niebieskiego nylonu wkomponowanego w gumę, który z założenia ma przyjmować większość ciosów. Katalogowo pojedyncza opona waży 460 gram, wytrzymuje maksymalne obciążenie do 130 kg, natomiast ciśnienie w dętce należy utrzymywać w przedziale od 2 do 5 barów (30-70 PSI). Od strony estetycznej nic niesamowitego: kawał czarnej gumy z białymi, odblaskowymi napisami (SCHWALBE, KOJAK) z boku, obok tego wytłoczona lekka szachowniczka (do obejrzenia z bliska i tylko przy świetle padającym pod odpowiednim kątem).
Część P.T. Czytelników zdziwi się, że używam Kojaków w kapciowatej szerokości 50 mm — wszakże 2 cale kojarzą się raczej z szerokimi górskimi balonami, podczas gdy do miejskich ścigaczy stosuje się dwukrotnie węższe opony (powiedzmy, że 32-35 mm to najpopularniejszy rozmiar). Otóż taka szerokość jest pewnego rodzaju kompromisem, który zdał egzamin na piątkę: przy nadal relatywnie niskich oporach mam nieco większy komfort amortyzacji, a równocześnie nie muszę aż tak bardzo dbać o ciśnienie. Dla porównania: wg katalogu Schwalbe Kojak 26 x 1.35 jest wprawdzie o przeszło 150 g lżejsza, ale wymaga ciśnienia w przedziale 55-95 PSI, co nie pozostaje bez wpływu na komfort. Trzeba też pamiętać, że tak wąska opona nie będzie pasowała na każdą obręcz (polecam ciekawy artykuł na stronie nieżyjącego już Sheldona Browna).
Tak używane ogumienie w 100% spełniło oczekiwania: rowerem, który w takiej konfiguracji waży ok. 10 kg, da się jechać nieco szybciej niż na „miejsko-terenowej” bieżnikowanej oponie (średnia przelotowa wzrosła o dobre 10% w porównaniu do zwijanej Schwalbe Smart Sam 26 x 2.1), a wkładam w to mniej sił. Świetnie spisuje się też wkładka RaceGuard — przez ten rok udało się złapać gumę tylko dwa razy: za pierwszym była to klasyczna pinezka na sztorc, za drugim jakiś długi kolec, który wszedł z boku. Dzięki temu mam pewność, że dojadę do pracy bez przeszkód i niepotrzebnych przystanków na zmianę dętki, nie muszę też zaprzątać sobie uwagi podłożem, po którym jadę (staram się unikać tylko największych szkieł).
Nie oznacza to, że na gumie nie widać śladów zużycia. Początkowo gładka powierzchnia nabrała chropowatości, pojawiły się liczne, czasem naprawdę głębokie, sznyty — coś jak na gębie prawdziwego zabijaki przez lata wycierającego się po barach, pubach i przedzierającego przez cierniste krzewy (skoro Schwalbe jest firmą niemiecką, do mogę powiedzieć, że fakturą może pewnie przypominać sfatygowaną skórę gen. von Lettow-Vorbecka). Jednak na szczęście choćby nie wiem jak dużo dziar pojawiało się w Kojaku, opona trzyma się dzielnie robi co do niej należy (zupełnie jak Lew z Afryki).
Co do samych wrażeń kierownika: ludzie czasem boją się slicków, uważając, że brak jest im przyczepności. Jest to tylko półprawda — Kojak trzyma się asfaltu w sposób po prostu genialny, zarówno wspaniale przyspieszając jak i doskonale hamując. Dotyczy to tak suchej jak i mokrej nawierzchni, pod warunkiem, że jest czysto. Lepki brud czy błoto nie sprzyjają komfortowi: tylne koło potrafi zabuksować przy nieco mocniejszym depnięciu na pedały, przednie poślizgnąć się jak polski piłkarz na szmaciance… Ale chociaż żywiołem tych łysków jest miasto, nie oznacza to, że rowerem nie można wyskoczyć w lekki teren czy na bruk. Nie jest to może idealne środowisko dla Kojaków, ale wytrawny i ostrożny kolarz poradzi sobie nawet tam. Trzeba jednak pamiętać, że gładka powierzchnia guma zbiera wszystko z mokrego podłoża i siłą odśrodkową wyrzuca za siebie… na plecy, w twarz…
Słabą stroną jest natomiast jazda po śniegu, gdzie praktycznie każdy obrót korbą oznacza ryzyko oznacza poślizg koła napędowego, każdy skręt poślizg koła przedniego — każde hamowanie poślizg totalny. To nie jest sprzęt na zimę (no ale ostatnia zima we Wrocławiu, wiadomo…).
Jak Schwalbe Kojak wypada w porównaniu z innymi oponami rowerowymi, których używałem? Poprzednio na tym samym rowerze miałem założone opony Smart Sam 26×2.1, które uważam za bardzo dobre opony uniwersalne. Gdybym miał tylko jeden rower, a zależałoby mi na przyjemnej jeździe terenowej, oczywiście postawiłbym na Samy: do miasta są tylko trochę gorsze, ale za to nadają się do wyskoczenia za miasto. Niestety, wersja z wkładką przeciwprzebiciową jest już bardzo ciężka, a to już komplikuje sprawę. Przez pewien czas miałem także sposobność jeździć na Schwalbe Big Apple w rozmiarze 26×2.1 (w tym szałowym kremowym kolorze) i chociaż to też jest bardzo dobra opona — prawdę mówiąc chyba poleciłbym ją każdemu, kto lubi komfortową jazdę po mieście, a w teren wyjeżdża tylko sporadycznie, i tylko na ubitą ziemię — to jednak nie podbiła mego serca.
Zanim jednak pomyślisz, Drogi Czytelniku, że w moim teście zamierzam bezkrytycznie zachwalać oponę Schwalbe Kojak 26 x 2.0 — przestrzegam: to nie jest opona dla każdego! Nie chcę tu się zgrywać na jakiegoś Johna Tomaca, Neda Overenda czy innego Tinker Juareza (nie znacie? każdy z nich jest Noriakim Kasaim rowerów… albo: Noriaki Kasai będzie Overendem za 15 lat, jeśli nadal będzie startował ;-) ale nie powinien po Kojaka sięgać żaden okazjonalny kolarz. Sęk w tym, że jeśli Twoim marzeniem jest wygodna i przyjemna przejażdżka, jeśli nie gonisz zawsze jak Donkiszot za wiatrakami — zapomnij o pokusie. Zyskane 3 km/h wyższej prędkości przelotowej stracisz na zakrętach, bo każdy łuk będzie przypominał o klęsce na Łuku Kurskim… Nie idźcie tą drogą.
Natomiast jeśli doszedłeś do momentu, kiedy stwierdzasz, że jeden rower na to za mało i przydałoby się coś do przemykania po mieście — przy czym powinien być to MTB (geometria, hamulce, mocniejsze koła) — śmiało kupuj Kojaki. Odwdzięczą się praktycznie bezobsługowym przebiegiem, świetnymi przyspieszeniami, niezłą prędkością przelotową — czyli tym, co tygrysy lubią najbardziej.
plusy:
- niskie opory toczne — możliwość rozwinięcia wysokiej prędkości przelotowej (i przyspieszania),
- wysoka odporność na przebicie,
- odporność na zużycie — mój zestaw ma za sobą jakieś 6000 km i wygląda na to, że da radę drugie tyle,
- dobre trzymanie w zakrętach, nawet na mokrym asfalcie,
- niska waga — co przekłada się nie tylko na noszenie roweru po schodach, ale i na przyspieszanie,
minusy:
- opona wymaga dość wysokiego ciśnienia (4-5 bar) — dopiero w tym momencie pokazuje na co ją stać (byle pompką tego nie nabijecie),
- niski komfort amortyzacji (ciśnienie…),
- średnia stabilność na bruku lub starych torowiskach tramwajowych (których troszkę w centrum Wrocławia jest…),
- fatalna praca po ubłoceniu, nie mówiąc o śniegu (wiadomo czym grozi poślizg przedniego koła…),
- na mokrym, błotnistym murowane brudne plecy i twarz,