Będę chyba kolekcjonował interesujące klauzule typu Corporate Email Bullshit. Moje najnowsze odkrycie to następująca klauzula tajne/poufne (w tłumaczeniu z korpoidalnego na ludzki — w oryginale brakowało polskich znaków diakrytycznych…)
Niniejsza wiadomość może zawierać informacje poufne i/lub kierowane tylko do określonego adresata i jest przeznaczona wyłącznie do użytku podmiotu lub osoby, do której jest adresowana. Jeśli Pani/Pan nie jest odbiorcą, dla którego wiadomość jest przeznaczona, proszę zawiadomić o tym nadawce wiadomości odpowiadając na nią oraz ja skasować, przy czym zabronione jest jakiekolwiek ujawnianie, kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne postępowanie dotyczące tej wiadomości, a w przypadku jego podjęcia może być ono uznane za naruszające prawo. Opinie i poglądy objęte wiadomością mogą nie być tożsame ze stanowiskiem [firma], zaś wyłączną odpowiedzialność za nie ponosi osoba będąca nadawcą wiadomości.
[firma] nie ponosi odpowiedzialności z tytułu szkód wynikłych w następstwie niniejszej wiadomości lub z powodu opóźnienia jej przekazu, pozyskania przez nieuprawnionego, jej uszkodzenia lub zawirusowania oraz z powodu niedokładności lub niezupełności wiadomości, gdyż Internet nie jest bezpiecznym środkiem łączności. Ponadto oświadczenia złożone w tej wiadomości nie są prawnie wiążące w przypadku, gdy przepisy prawa wymagają dla takich oświadczeń formy pisemnej.
Czegóż tu nie ma? Na pewno znajdziemy ślady następujących przemyśleń:
- adresatem wiadomości jest tylko jej adresat, zatem
- jeśli jej adresat nie jest jej adresatem, powinien powiadomić o tym nadawcę i skasować listelka — trudno jednak powiedzieć, skąd odbiorca ma o tym wiedzieć wiedzieć?
- plus tradycyjne straszenie „naruszeniem prawa” w przypadku ujawnienia sekretów nadawcy przez adresata-nie-adresata,
- okraszone ciekawym disklajmerem, że firma, w której pracuje nadawca niekoniecznie popiera to co jest tam napisane — tu znów brakuje mi wskazówek jak to rozróżnić (wyobraźmy sobie, że dostałem w ten sposób propozycję zajęcia się jakimś problemem — no to nie wiem czy traktować to serio czy jako dowcip?
- a jeśli mnie przerobią na tym zleceniu, to ścigać mogę tylko bezpośrednio nadawcę wiadomości — przedsiębiorstwo umywa ręce,
- nawet jeśli poniosłem jakąś szkodę wynikającą w następstwie tej wiadomości (czyżby dotyczyło to także na przykład wyciekających danych do konkurencji?)
- a wszystko to dlatego, że — czytają Niebezpiecznika — „Internet nie jest bezpiecznym środkiem łączności”,
- no i jeszcze bardzo ciekawe zastrzeżenie o wymogu zachowania pisemnej formy oświadczenia.
Pięknie, pięknie.
Ludzie, czytajcie takie historie przed zaakceptowaniem — w ramach korporacyjnego bicia piany — wzorca. Czasem śmieszność jest gorsza od straszności.