Tylko najstarsi P.T. Czytelnicy Lege Artis pamiętają kampanię prezydencką 1990 r. oraz złożoną przez Lecha Wałęsy obietnicę „sto milionów” dla każdego. Nieco młodsi mogą pamiętać piosenkę zaśpiewaną przez Kazimierza Staszewskiego — a jeszcze młodsi kampanię Andrzeja Dudy — oraz jego obietnice, które niepokoją rynek finansowy.
Można zatem zadać pytanie: czy polityka da się rozliczyć za złożone w czasie kampanii wyborczej obietnice — rozliczyć czyli pozwać do sądu i uzyskać jakiś wyrok nakazujący mu realizację tego co się naobiecywało?
W sukurs oczywiście bieży nam sprawa sprzed ćwierćwiecza, która skończyła się w Sądzie Najwyższym — a była tak głośna, że sygnatura ma nawet swoje hasło na Wikipedii (Uchwała SN III CZP 72/96 Gawęda vs. Wałęsa).
W dużym skrócie (kto ciekaw przeczyta sobie całe hasło na Wikipedii): po przegranej przez Wałęsę kampanii 1995 r. pewien obywatel poczuł się wystrychnięty nomen-omen na dudka brakiem realizacji obietnicy wypłacenia każdemu Polakowi kwoty 100 milionów z prywatyzacji. Wniósł zatem stosowne powództwo do sądu, jako podstawę wskazując przyrzeczenie publiczne — no bo przecież obiecał, a nie dotrzymał.
art. 919 kc
§ 1. Kto przez ogłoszenie publiczne przyrzekł nagrodę za wykonanie oznaczonej czynności, obowiązany jest przyrzeczenia dotrzymać.
§ 2. Jeżeli w przyrzeczeniu nie był oznaczony termin wykonania czynności ani nie było zastrzeżenia, że przyrzeczenie jest nieodwołalne, przyrzekający może je odwołać. Odwołanie powinno nastąpić przez ogłoszenie publiczne w taki sam sposób, w jaki było uczynione przyrzeczenie. Odwołanie jest bezskuteczne względem osoby, która wcześniej czynność wykonała.
Sąd pierwszej instancji zasądził wyrokiem zaocznym żądaną kwotę od pozwanego na rzecz powoda (sic) — słowem: Wałęsa miał wypłacić poszkodowanemu wyborcy obiecane pieniądze) (ja się cały czas zbieram do napisania felietonu o wyrokach zaocznych — do tego czasu można poczytać ciekawe rzeczy w Sub Iudice) — i pewnie byłoby przekomicznie, gdyby jednak pozwany nie działał dalej. Działanie dalej trafiło do Sądu Wojewódzkiego, który powziął wątpliwości (sic!) i zadał Sądowi Najwyższemu pytanie: Czy hasła wyborcze, będące częścią składową kampanii wyborczej, mogą być źródłem zobowiązań cywilnoprawnych, a w związku z tym, czy dopuszczalne jest dochodzenie na drodze sądowej roszczeń, których źródło tkwi w hasłach wyborczych?
Uchwała SN z 20 września 1996 r. (III CZP 72/96) rozwiała (?) wątpliwości. Otóż Sąd Najwyższy wyraził pogląd, iż:
Nie jest dopuszczalne dochodzenie na drodze sądowej spełnienia obietnic wyborczych.
I jest to pogląd na wskroś logiczny, nawet jeśli hasło na Wikipedii mówi o generalnie krytycznym przyjęciu uchwały w doktrynie. W rzeczywistości przywołana glosa Bolesława Banaszkiewicza mówi, iż:
W ogłoszeniu publicznym, o którym mowa w art. 919 § 1 kc, musi przejawiać się oświadczenie woli. Bez niego obietnica wyborcza, choćby zawierała elementy należące do essentialia negotii przyrzeczenia publicznego, jest tylko „czczą obietnicą”, elementem reklamowo-agitacyjnej retoryki. Ze względu na cele i charakter prawny kampanii wyborczej, a także zwyczajowe występowanie w niej w silnym natężeniu owej retoryki (zjawisko powszechne w społeczeństwach demokratycznych) należy, moim zdaniem, domniemywać, że w wypowiedziach kandydatów nie ma oświadczeń mających doprowadzić do podjęcia prawnie wiążącego zobowiązania cywilnego, nawet jeśli treść wypowiedzi, rozpatrywana w oderwaniu od jej reklamowo-agitacyjnego kontekstu, mogłaby to sugerować.(…)
W odniesieniu do demokratycznej kampanii wyborczej należy zasadniczo odrzucić możliwość uznania za przyrzeczenie publiczne obietnicy wyborczej stanowiącej element szerszej wypowiedzi, w której dominuje retoryka wyborcza, a kandydat nie zaznacza (w sposób, który zgodnie z zasadami współżycia społecznego i ustalonymi zwyczajami może być uznany za dostateczny), że jego wolą jest zaciągnięcie zobowiązania.
Słowem: baju-baju, będziem w raju, ale obietnice wyborcze nie mogą być dochodzone przed sądem.