A dziś w nieprofesjonalnym i tendencyjnym przeglądzie orzecznictwa czas na całkiem interesujący wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 20 lutego 2015 r. (sygn. akt VI ACa 588/14), z którego wynika, że w sądzie nie wystarczy mieć racji ale — nawet w najbardziej oczywistej sytuacji — rację tę trzeba umieć przedstawić.
Stan faktyczny w sprawie prezentował się następująco: w 2008 r. doradca klienta pracujący dla jednego z operatorów komórkowych sfałszował umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych na szkodę powoda (podrobił jego podpisy), wmawiając mu równocześnie — była to sprzedaż bezpośrednia w domu klienta — że sprzedaje mu telefony na kartę. Po jakimś czasie operator przysłał powodowi noty obciążeniowe na 600 złotych; powód skontaktował się ze sprzedawcą i poprosił o wyjaśnienie sytuacji; nieuczciwy sprzedawca przesłał mu pierwsze strony umów (tak, by nie było widać sfałszowanych podpisów). O fałszerstwie została powiadomiona policja, oszust został skazany.
Interesująco zachował się operator: usługi zostały zawieszone, numery trafiły na specjalne konto abonenckie, ale noty obciążeniowej nie można było anulować przed zakończeniem postępowania karnego. Stąd też wiosną 2009 r. firma komórkowa jeszcze raz przesłała noty obciążeniowe i wezwała wrobionego klienta do zapłaty, a następnie dokonała cesji należności na rzecz jakiejś firmy windykacyjnej.
Wrobionego klienta zaczęto windykować telefonicznie (ciekawe czy dzwonili na te numery…), korzystając ze standardowego zestawu: z 1200 zł zrobiło się 1608,06 zł (odsetki, odsetki), a ponadto „jeżeli powód nadal będzie unikał spłaty, wierzyciel może podjąć kroki, których skutkiem może być wydanie przez Sąd nakazu zapłaty uprawniającego do wszczęcia egzekucji, a także może zgłosić dane powoda jako dłużnika do BIK, co może skutkować utrudnieniem w zakupie sprzętu na raty, zaciągnięciu pożyczki, podpisaniu umów kredytowych, umów z operatorami telefonii”. A później kolejne pisma — o windykacji terenowej, która będzie się wiązać z wizytami u dłużnika.
W tym momencie powód nie wytrzymał, pisemnie zażądał od operatora telekomunikacyjnego 50 tys. złotych zadośćuczynienia za utratę zdrowia oraz 15 tys. złotych za straty moralne. A operator raptem się odblokował: odmówił wprawdzie spełnienia roszczeń powoda, ale poinformował go, że sprawa jest anulowana, a windykacja odwołana.
Powód jednak zdecydował się na wniesienie pozwu do sądu, w którym zażądał zobowiązania operatora i firmy windykacyjnej do zaniechania wszelkich działań naruszających jego prywatność, spokój, nietykalność mieszkania poprzez zakazanie im nękania powoda jakąkolwiek korespondencją (listowną, telefoniczną itp.) bądź bezpośrednim nachodzeniem powoda i jego rodziny, a także solidarnego zasądzenia 20 tys. złotych zadośćuczynienia za natarczywą windykację.
I teraz zaczyna się najlepsze: w pierwszej instancji nachodzony niby-klient sprawę wygrał. Sąd dał mu co chciał — 20 tys. zadośćuczynienia i zobowiązał do zaniechania działań. Wprawdzie stwierdził, że powód nie wykazał związku pomiędzy pogorszeniem stanu zdrowia a windykacją (nowotwór esicy i odbytnicy), ale już dane co do zadłużenia powoda i owszem, stanowią dobra chronione ze względu na jego prawo do prywatności. A skoro informacja o długu jest nieprawdziwa, to dodatkowo dochodzi naruszenie dobrego imienia i czci. Powód nie był przecież związany treścią sfałszowanych umów z operatorem, operator o tym wiedział — a jednak zlecił windykację nieistniejącego długu (co gorsza wiedział, że rzekomy dług jest efektem przestępstwa jednego ze swoich komiwojażerów, a jednak żądał jego zapłaty…).
Firmę windykacyjną natomiast obciążało to, że jako profesjonalne przedsiębiorstwo zajmujące się dochodzeniem takich należności powinna dochować należytej staranności — sprawdzić czy nabyta wierzytelność faktycznie istnieje. Lampka powinna się zapalić już w momencie, kiedy się okazało, że operator telefoniczny nie dysponuje żadnym tytułem wykonawczym przeciwko rzekomemu dłużnikowi… Windykator działał bezkrytycznie, zwłaszcza w świetle tego, że zaraz po wszczęciu owej windykacji wrobiony klient poinformował go o sprawie, w tym o postępowaniu karnym dotyczącym oszustwa. Jednak pozwany windykator „skupił się na nękaniu powoda telefonicznymi żądaniami zapłaty oraz pismami, zmierzającymi do wywołania u powoda poczucia zagrożenia wpisem do rejestru dłużników i niespodziewanymi wizytami inspektora terenowego w miejscu zamieszkania powoda”.
Sąd podkreślił przy tym, że nawet dochodzenie realnego długu nie może następować na warunkach dowolnych — nie może przyjąć postaci nękania. Skoro dłużnik odmawia zapłaty długu, to wierzycielowi nie pozostaje nic innego jak skierować sprawę na drogę sądową — zaś kontynuacja działań uciążliwych dla dłużnika stanowi bezprawne nadużycie prawa podmiotowego. (Warto ten akapit sobie zanotować na marginesie, bardzo ładnie jest to powiedziane.)
Stąd też Sąd Okręgowy zdecydował, że na podstawie art. 448 kc powodowi należy się zadośćuczynienie za naruszenie jego dóbr osobistych, zaś wobec rozmiarów tego naruszenia kwota 20 tys. złotych nie jest wygórowana.
Od wyroku apelował jeden z pozwanych (zdaje się, że operator, tak można wnioskować z opisu zarzutów apelacyjnych) — i sąd II instancji podzielił stanowisko apelującego. A wszystko dlatego, że — „pomimo prawidłowych ustaleń faktycznych, ocena prawna żądania została przez Sąd pierwszej instancji dokonana wadliwie”.
Poszło o bardzo prostą sprawę: powód żądał zadośćuczynienia za pogorszenie stanu zdrowia, zaś zasądzając 20 tysięcy sąd stwierdził, że nie da się powiązać chorób powoda z windykacją — ale nakazał zapłatę tych pieniędzy za naruszenie prywatności…
…tymczasem powód — którego reprezentował profesjonalny pełnomocnik — nie domagał się niczego za naruszenie jego prywatności, dobrego imienia czy godności!
Jak to powiedziano w uzasadnieniu orzeczenia Sądu Apelacyjnego:
W niniejszej sprawie powód domagał się zapłaty zadośćuczynienia za naruszenie jego dobra osobistego w postaci zdrowia, które miało ulec pogorszeniu w następstwie działań pozwanego obejmujących wysyłanie niechcianej korespondencji z wezwaniami do zapłaty oraz nękanie go telefonami. Pogorszenia stanu zdrowia dotyczyć miało tak stanu psychicznego jak i fizycznego.
Mając zatem na uwadze, iż powód, reprezentowany w niniejszej sprawie przez profesjonalnego pełnomocnika, nie podnosił, iż doszło do naruszenia jego innych dóbr osobistych w postaci prawa do prywatności, dobrego imienia, czy godności, brak było podstaw do badania przez Sąd I instancji, czy przysługuje mu zadośćuczynienie z tego tytułu.
Sąd tymczasem jest związany żądaniem powoda i może zasądzić wyłącznie to, co jest objęte pozwem, a wynika to z art. 321 par. 1 kpc:
art. 321 § 1 kodeksu postępowania cywilnego:
Sąd nie może wyrokować co do przedmiotu, który nie był objęty żądaniem, ani zasądzać ponad żądanie.
Zatem skoro — jak sąd zauważył w uzasadnieniu orzeczenia:
Wskazanie przez powoda rodzaju naruszonego dobra osobistego mieści się w granicach podstawy faktycznej dochodzonego roszczenia, którym to wskazaniem — w przeciwieństwie do wskazania podstawy prawnej — sąd jest związany.
Słowem: nie wystarczy stan faktyczny, który nie budzi wątpliwości, nie wystarczy nawet mieć racji — trzeba jeszcze wiedzieć jak te racje wyłożyć.
W tej nieszczęsnej sprawie o tyle dobrze się skończyło, że powód pozwał obie firmy zaangażowane w windykację nieistniejącego długu — zarówno operatora telekomunikacyjnego jak i windykatorów — natomiast od niekorzystnego wyroku z pierwszej instancji apelował tylko jeden z pozwanych. Czyli ten drugi się poddał, więc przynajmniej on zapłaci (zatem konkluzja nr 2 — nigdy się nie poddawać ;-)
PS Warto zwrócić uwagę, że do nowelizacji kpc w 2005 roku w art. 321 był jeszcze par. 2, który akurat w sprawie o czyn niedozwolony mógł orzekać o roszczeniach wynikających z przytoczonych faktów, nawet jeśli nie było objęte żądaniem.