Poproszono mnie niedawno o rozwianie wątpliwości co do czegoś co najprościej można nazwać ZAKAZ CYTATU, a bardziej elegancko — JEDNOSTRONNĄ KLAUZULĄ O NIESTOSOWNOŚCI CYTOWANIA. To jedna z tych magicznych formułek, które mają odpędzić całe zuo.
Chodzi #mianowicie o dodawane przez niektórych blogerów klauzulki w rodzaju (nie góglujcie, nie znajdziecie — dość dokładnie przerobiłem tekst, żeby nie było, że się z kogoś konkretnego naśmiewam):
Uprzejmie informuję, iż wszystkie zamieszczone teksty są mojego w autorstwa, a więc stanowią moją własność. Nie zgadzam się na ich kopiowanie, cytowanie i wykorzystywanie bez mojej zgody i podania źródła, czyli adresu bloga.
No więc racja — uprzejmie informuję, że to nie ma sensu, bo dozwolony użytek i tak bierze górę. W tym przypadku będzie to art. 29 ust. 1 pr.aut., który zezwala — bez wynagrodzenia, bez pytania, bez konieczności uzyskania zgody twórcy — na cytowanie urywków już rozpowszechnionych utworów, jeśli jest to uzasadnione celem w postaci m.in. wyjaśnienia lub krytyki.
art. 29 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych:
Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.
Słowem: ten sam przepis, który właściwie stoi na przeszkodzie tworzeniu „regulaminów cytowania” przez wydawców prasy — stoi też na przeszkodzie skutecznemu zabranianiu cytowania czegoś, co zostało napisane na jakimkolwiek blogu (i nie tylko na blogu).
PS ludzie, błagam, nie przekładajcie korpo-żargonu na codzienność!