Przez media przelatuje dziś news: Rada Języka Polskiego stwierdziła, że umowy telekomunikacyjne są niejasne (por. Sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego za lata 2012-2013, str. 107-125). RJP doszła do takich wniosków po analizie wzorców umów stosowanych przez „Wielką Czwórkę” polskiego rynku telekomów.
Podstawowe zarzuty pod adresem umów abonenckich to:
- brak komunikatywności dokumentów — umowy są po prostu niezrozumiałe dla przeciętnego konsumenta (ale dla jakiego „przeciętnego konsumenta”? ;-)
- umowy są nieczytelne, być może potrzeba doktoratu by je zrozumieć — w dodatku są przesycone fachową terminologią („dynamicznie przydzielany adres IP, limit transferu, cesja uprawnień, automatyczne systemy wywołujące, płatność w systemie PRE-PAID, usługi głosowe, usługi bezprzewodowe, telekomunikacyjne urządzenie końcowe”, etc.);
- długość zdań w umowach telekomunikacyjnych urąga zdrowemu rozsądkowi i logice — szyk zdań jest kompletnie dowolny, podmiot i orzeczenie skaczą jak koziołki na pastwisku, zbyt chętnie stosuje się wewnętrzne odwołania, zdarzają się wypowiedzi na kilkaset wyrazów, godzi się przytoczyć śliczny cytat za Play na 176 wyrazów (dobrze, że Rada Języka Polskiego nie zanonimizowała swej wypowiedzi):
Postanowienia dotyczące jakości usług, zakresu obsługi serwisowej, sposobów dokonywania płatności, ograniczeń w zakresie korzystania z udostępnionych Abonentowi przez Operatora Telefonów, o ile takie zostały wprowadzone przez Operatora, połączeń z numerami alarmowymi, gromadzenia danych o lokalizacji Telefonu o ile takie dane są gromadzone, ograniczeń w dostępie lub korzystania z usług i aplikacji, procedur wprowadzonych przez Operatora w celu pomiaru i organizacji ruchu w Sieci Telekomunikacyjnej, aby zapobiec osiągnięciu lub przekroczeniu pojemności łącza, wraz z informacją o ich wpływie na jakość świadczonych Usług Telekomunikacyjnych, działań, jakie Operator jest uprawniony podejmować w związku z przypadkami naruszenia bezpieczeństwa lub integralności sieci i usług, sposobów informowania Abonenta o stanie pakietu na transmisję danych oraz o jego wyczerpaniu, zasad umieszczania danych Abonenta w spisie abonentów, sposobów przekazywania Abonentowi informacji o zagrożeniach związanych ze świadczoną Usługą Telekomunikacyjną, w tym o sposobach ochrony bezpieczeństwa, prywatności i danych osobowych, zakresu odpowiedzialności z tytułu niewykonania lub nienależytego wykonania Umowy, wysokości i zasad wypłaty odszkodowania, zasad, trybu i terminów składania oraz rozpatrywania reklamacji określone są w Regulaminie świadczenia Usług Telekomunikacyjnych przez P4 sp. z o.o. dla Abonentów.
- autorzy wzorców umów w głębokim poważaniu mają poprawność językową — Rada Języka Polskiego zwróciła uwagę na Chętnie Nadużywane Stosowanie Wielkich Liter (które prawnicy kochają, och kochają — na równi z idiotycznymi klauzulami oraz coraz chętniej stosowanymi preambułami do umów o granie na bałałajce); przecinki natomiast spadają gdzie chcą;
- boleści dla oczu przysparza struktura i forma graficzna umów (przyznaję, jakiś czas temu skusiłem się na abonament w Orange — po kilku latach używania usługi o niezrozumiałej nazwie „przedpłacona” — i już sam sposób zaprezentowania umowy zniechęcała do jej lektury).
A teraz dwa zdania podsumowania: tak, ja się z Radą Języka Polskiego zgadzam, lecz postawię sprawę szerzej — to nie operatorzy telekomunikacyjni mają problem z jasnością przekazu, ten ciężki grzech jest zawiniony przez właściwie wszystkich prawników (ja sam nie jestem wolny od winy). Niejasne są wyroki sądowe (por. O jasności i przejrzystości wyroków sądowych), ba, nawet zwykły listel może być obwarowany takimi klauzulami, że właściwie trudno powiedzieć — czytać? nie czytać?
Nie pomaga także ustawodawca: język ustaw także nie sprzyja percepcji norm (mój ulubiony przykład z ostatnich miesięcy to oczywiście art. 172 PT, co przecież nie przeszkadza UOKiK twierdzić, że taką niezrozumiałą normę można naruszyć… a sprzed lat uwielbiam aferę ze znikającym-i-powracającym przecinkiem w kodeksie karnym)…
No właśnie, UOKiK — czy tylko ja mam wrażenie, że oni czekają na to, by przedsiębiorca w umowie uprościł temat, na przykład odchodząc od idiotycznej nomenklatury ustawowej (zachęcam do zapoznania się z definicjami w prawie telekomunikacyjnym)? Przecież operator nie robi tego wyłącznie po to, by zaciemnić abonentowi treść stosunku zobowiązaniowego — robi to także po to, by w przypadku sporu była jasność co dokładnie chciał przedstawić: skoro jakieś zjawisko ma legalną nazwę „dostęp do lokalnej pętli abonenckiej” (i definicję: „korzystanie z lokalnej pętli abonenckiej lub lokalnej podpętli abonenckiej pozwalające na pełne wykorzystanie możliwości lokalnej pętli abonenckiej (pełny dostęp do lokalnej pętli abonenckiej) lub wykorzystanie części możliwości lokalnej pętli abonenckiej przy zachowaniu możliwości korzystania z lokalnej pętli abonenckiej przez innego przedsiębiorcę telekomunikacyjnego (współdzielony dostęp do lokalnej pętli abonenckiej)”), to trudno raptem wymyślać coś całkowicie nowego — i ryzykować karę za ściemnianie…
(A wymogi wprowadzone ustawą o prawach konsumenta to pies? Czy jeśli ustawodawca nakazał frontalny atak na klienta — nawet przy doładowaniu komórki przez internet — a UOKiK pilnuje, to czy można sobie to zlekceważyć?)