Jak już mi kiedyś wypomniano w komentarzu — jestem takim wygodnickim człowiekiem, który zamiast na własnej skórze poznać życie w islamskim getcie i posłuchać muezzinów, woli poszwendać się po górkach i posłuchać śpiewu wiatru na granitach (no dobrze, częściej na piaskowcach). No więc tak, przyjmuję ten zarzut z godnością, i idę dalej.

Od przeszło dekady towarzyszy mi w tym jakiś pies — kiedyś był to Boss, dziś Kuata — i dziś nie wyobrażam sobie inaczej; to co może się wydawać pewnym utrudnieniem (niektóre rewiry są poza naszym zasięgiem, parę parków narodowych mogę pooglądać na pocztówkach, czasem trzeba nosić trochę wody i karmy) okazało się być warunkiem sine qua non udanej wycieczki (pamiętacie, że po tym jak w maju byliśmy w Górach Stołowych, a miesiąc później pojawiła się Kuata, dość szybko trzeba było wracać w Hejszowinę?).
(Stąd na przykład piekielnie mnie dziwi jak spotykam na szlaku kogoś, kto ma psa — ale pies został w domu. Nie jest to zniedołężniały jamnik czy rozhisteryzowany jorczek, lecz pełnosprawny owczarek, dla którego poznawanie nowych miejscówek to +20 pkt do rozwoju głowy i więzi z przewodnikiem…)

Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że każdy pies może zasuwać w każde góry — psy są różne, tak samo jak różni są ludzie. Każde stworzenie (homo sapiens też) wymaga też odpowiedniego treningu, czyli po prostu zwykłego codziennego wyspacerowania plus paru przejść w spokojniejszym terenie, zanim porwie się na Śnieżkę.
Druga sprawa to rzecz jasna sprzęt. Tu pies jest mniej wymagający niż człowiek: nie potrzebuje gore-teksowej kurtki, kijków i termosu — zamiast tego zadowoli się garścią karmy prosto z kieszeni przewodnika oraz świeżą wodą (może być ze strumienia).
Natomiast na pewno nie można zapominać o psim bezpieczeństwie, które — wierzcie mi, że mam wcale nie tak małe doświadczenie — w podstawowym wariancie sprowadza się do prostego słowa: dobre szelki i wygodna smycz. Jak jest zimno nieodzowny będzie jakiś psi paltocik (ale takich doświadczeń jeszcze nie mam).

Bez bicia przyznaję, że szelki u psa to dla mnie nowość, Boss ich nie nosił i dawał radę. Jednak zaraz po wyciągnięciu Kuaty z bidula podjąłem zdecydowaną decyzję: młoda będzie miała uprząż i będzie z niej korzystać kiedy to konieczne.
Psim swędem — miało być tanio, bo było jasne, że psina jeszcze urośnie — udało się kupić fajne używki. Marka Ruffwear nic wówczas mi nie mówiła, podobnie nazwa modelu (Front Range). Miało być szybko i niedrogo oraz w miarę sensownie — i to był strzał w dziesiątkę! (Na zdjęciach to ten szary egzemplarz, w rozmiarze S).

Ruffwear Front Range to idealny wybór codziennego użytku: lekkie acz sprawiające wrażenie masywnych, wygodnie zakładane przez głowę (nie trzeba psu tłumaczyć gdzie którą łapkę przełożyć), zapinane wygodnymi klamerkami na pasku wychodzącym spod brzucha, dostatecznie mięsiste, żeby nie ryzykować obtarć, z naprawdę niemałymi możliwościami regulacji (aczkolwiek naprawdę warto zapoznać się z informacjami nt. doboru prawidłowego rozmiaru, por. Jak dobrać rozmiar szelek Ruffwear Front Range).

Dodatkowe bonusy szelek to podwójny system przypięcia smyczy — jest duże kółko na grzbiecie (zresztą producent naprawdę przemyślał punkt montażu — czasem widzę psy w szelkach, do których smycz przypina się w okolicach psiej szyi, a to się zdecydowanie mija z celem) oraz mniejsze, na klatce piersiowej. To drugie rozwiązanie ponoć ma sprawdzać się przy szkoleniu oraz w sytuacjach kiedy konieczna jest zwiększona kontrola nad psiakiem.
(Dla ciekawskich: jest też kieszonka na adresówkę oraz dodatkowe pole na wpisanie flamastrem danych właściciela. Oba umieszczone w takim miejscu, że nieświadomy acz uczciwy znalazca raczej by nie wpadł, że warto tam szukać danych kontaktowych.)
Tamte szelki Ruffwear Front Range towarzyszyły nam na wakacjach w Górach Izerskich oraz później na Szczelińcu. Jednak już we wrześniu było widać, że Kuata zdecydowanie wyrosła ze swoich esek, zatem trzeba było się rozejrzeć za czymś nowym. A ponieważ lepsze jest wrogiem dobrego — postawiłem oczywiście na… Ruffwear Front Range, tym razem w genialnym kolorze pomarańczowym oraz w rozmiarze M.

Szelki przynajmniej raz wyprowadziły nas z całkiem niezłych opałów. Mówię o nieszczęsnym przejściu Szczelińca, który nie jest najlepszym miejscem dla młodego, narwanego (i nieco płochliwego) czworonoga. Na szczęście w najtrudniejszych miejscach mogłem się nimi posłużyć jak… uchwytem w walizce: na stromych schodach łapałem psinkę za wszarz i unosiłem w górę. I chociaż Kuata już wówczas ważyła dobre 25 kg, uprząż Ruffwear doskonale wytrzymała ten ciężar.

Wcale nie na marginesie: jeśli ktoś potrzebuje szelek dla psa na takie numery, lepszy wydaje się model Ruffwear Web Master. Ten model ma wygodny uchwyt, dzięki któremu można zapewnić psu bezpieczeństwo w najtrudniejszych miejscach, potrójny system pasów oraz dwa punkty do przypięcia (oba na psich plecach — popatrzcie na zdjęcie tego modelu).
Trudno się zatem dziwić, że Web Master używany jest przez przewodników górskich i zespoły ratownictwa lawinowego — oraz przez wszystkich ludzi, dla których bezpieczeństwo psa jest ważne (a pot na grzbiecie planowany tylko ze względu na uroki traski — nie ze względu na stres o psa…). (Przyznam w tym miejscu, że sam zaczynam rozważać zakup tego modelu.)

Wyborem ekstremalistów jest jednak uprząż Ruffwear Doubleback, w których wrażenie robi nie tylko cena, ale i poczwórny (!) system przypinania psa — coś, co pozwala na używanie szelek w terenie wspinaczkowym. Modelu Doubleback używa się nie tylko na tyrolce, to przede wszystkim narzędzie pracy ratowników, którzy muszą przecież czasem wpuścić psa w szczelinę lub fundament zwalonego po trzęsieniu ziemi budynku (nb. czy zauważyliście jak łatwo się u nas pomstuje na psy — zapominając jak dużo im zawdzięczamy?).

A jeśli komuś nadal mało psich gadżetów… Głowa mała co ci Amerykanie wymyślili dla naszych psów: kapok (w sumie dlaczego pies miałby się czuć gorzej na kajaku czy innej łajbie?), kamizelka na upał (to jasne, że pies przegrzany ma przerąbane), śmieszne butki na Vibramie (sic! — no ale sobie pomyślałem, że przecież góry w zachodniej części Stanów to skała i skała…), plecaki (pies może sam nieść swoje, czemu nie?) — oraz najprawdziwszy śpiwór… Odlot.
(Niezłe, że tego wszystkiego nie trzeba już sprowadzać na własną rękę z zagranicy — temat załatwia za nas sponsor dzisiejszego odcinka, którym jest…

PS Żeby stała się jasność: 20% mojego przychodu uzyskanego z tytułu publikacji tego tekstu sponsorowanego zostanie przekazane na Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt we Wrocławiu.