W kolejnym odcinku przygód Jamesa Bonda czas na jeszcze jeden świetny nie-gadżet służący do parzenia kawy — Chemex Coffeemaker — czyli fenomenalną szklaną klepsydrę, w której można machnąć sobie pyszną kawkę, przy okazji odprężając się patrzeniem na wolniutko ciurkający napar…
Zanim jednak przejdziemy do smakowania kawy, warto zanurzyć się na chwilę w historii. Otóż w tym samym czasie kiedy hitlerowska nawałnica ruszyła na Związek Radziecki, pewien niemiecki innowator o nazwisku Peter Schlumbohm stworzył idealny sprzęt do parzenia kawy — i nazwał go Chemex Coffemaker.
Na szczęście zanim Herr Schlumbohm wymyślił Chemex, zdążył wyemigrować do USA, dzięki czemu nie tylko uzyskał patent na swój wynalazek, ale nawet jego dzieła sztuki użytkowej — Chemex i nie tylko — prezentowane są w nowojorskim muzeum MoMA.
Jak wygląda proces parzenia kawy w Chemeksie? Ano nie jest to wcale trudniejsze, niż przy użyciu Aeropress: trzeba zmielić odpowiednią kawę w odpowiedni sposób (czyli dość grubo, grubiej niż do kawiarki), złożyć filtr w charakterystyczną tutkę, lekko go zwilżyć, sypnąć kawy do tutki, zalać zasypaną kawę niewielką ilością wrzątku (wstępne zaparzanie), odczekać aż się zaparzy…
…po odczekaniu, jakieś pół minuty, zegarkiem tego nie mierzę, pomaluśku dolewać resztę wody — aż ciemny płyn zbierze się w dolnym zbiorniku… Łącznie zajmuje to kilka minut, ale nagrodą za cierpliwość jest także możliwość nacieszenia oka widokiem wolniutko kapiącej kawy.
Jak więc smakuje kawa zaparzona w wynalazku Herr Schlumbohma? Czy skórka jest warta wyprawki?
Osobiście uważam, że jak najbardziej warto spróbować kawy zaparzonej w stylu Jamesa Bonda: wiadomo, że nic tak nie zabija przyjemności (z życia, ze spożycia) jak jednostajność. Kawosz, który rezygnuje z innych opcji i smaków jest jak piwosz, który próbował tylko koncerniaków (i sądzi, że wszystko już wie) — a przecież kawosz ma do wyboru nie tylko od groma odmian kawy, którą może zmielić tak lub siak — ale też może ją zaparzyć według woli i wyboru.
Lubiący siekierę (jak ja) sięgną po kawiarkę, turyści i zwolennicy łagodniejszych smaków (jak ja) wycisną sobie kawę z Aeropressu. Chemex wypada akurat gdzieś pomiędzy: napar jest nieco mocniejszy, bardziej gorący, niż ze strzykawy, kawa bardziej aromatyczna (to też uwielbiam).
W dodatku Chemex lepiej sprawuje się jako sposób na zaparzenie kawy dla kilku osób, bo już z mojego najmniejszego egzemplarza jestem w stanie wycisnąć prawie pół litra kawy (czego nie wypiję od razu, postoi parę minut, i też da się wypić). Ale jeśli ktoś potrzebuje kawy na galony, nie widzę przeszkód: w gamie wyróżnia się dripper przeznaczony do zaparzenia 10 filiżanek.
Na koniec godzi się dopisać parę słów o estetyce, bo tych walorów Chemeksowi też nie sposób odmówić. Szklany flakonik prezentuje się szalenie gustownie, może służyć jako ozdoba każdego mieszkania (a w potrzebie jako karafka lub wazonik na kwiatki ;-)
Sumując: Chemex Coffemaker jest tym, co prawdziwe tygrysy lubią najbardziej: trochę historii, pewna doza abnegacji (bo old-skólowiec nie goni za nowinkami, lecz umiejętnie wybiera najsmaczniejsze kąski z przeszłości), bondowski sznyt — no i super kawa, którą można pić, i pić, i pić!
A skąd ten Bond? Ano stąd:
„Breakfast was Bond’s favourite meal of the day. When he was stationed in London it was always the same. It consisted of very strong coffee, from De Bry in New Oxford Street, brewed in an American Chemex, of which he drank two large cups, black and without sugar.” — Ian Fleming, „From Russia with Love”
PS Gwoli jasności: przetestowany dla poprawy oświecenia P.T. Czytelników rewelacyjny Chemex został sprezentowany (dokładnie miesiąc temu) przez sklep Świeżo Palona, w którym można kupić nie tylko pyszną kawę, ale i genialne gadżety do jej parzenia (promocja dla P.T. Czytelników pod tym linkiem). Oświecanie też odpłatne.