„Poprzedni rząd realizował tam określony lewicowy program. Tak jakby świat według marksistowskiego wzorca musiał automatycznie rozwijać się tylko w jednym kierunku — nowej mieszaniny kultur i ras, świata złożonego z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i walczą ze wszelkimi przejawami religii. To ma niewiele wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami” — Witold Waszczykowski, szef MSZ (w wywiadzie dla Bild, via Gazeta.pl)
Bardziej nasączonej stereotypami wypowiedzi nie można było chyba skomponować. Pogląd, iż wszystkiemu winni są cykliści można zaliczyć do tych bardziej tradycyjnych — jednak nie wiedziałem, że Marks lub Lenin jeździli na welocypedach (od paru dni czytam „Stalin. Dwór czerwonego cara„; może coś mi się rzuci w oczy, zanotuję). Niejedzenie mięsa oczywiście można zakwalifikować jako działalność wywrotową, aczkolwiek jeszcze bardziej brak w domu pieca, który może być opalany węglem (stąd te „odnawialne źródła energii”). No i walka z religią, którą najlepiej prowadzi kopijnik z rowerowego siodła, jako broni używając rabarbaru oraz marchewek nindża…
Żarty na bok. Nie wiem czy Boris Johnson jest marksistą, ale biorąc pod uwagę jak nienawidzi go brytyjska lewica — raczej nie. Nie przeszkadza to burmistrzowi Londynu ostro popierać programów rowerowych (nie każdy dyskutuje z nim elegancko). Przypominam sobie nawet jakąś jego wypowiedź sprzed paru lat — że skoro sto lat temu 20% ruchu londyńskiego opierało się na rowerach, to on, jako konserwatysta, chce osiągnąć wynik z tamtych czasów. Czy to marksizm albo jakaś inna odmiana lewicowości? Myślę, że wątpię.
Co do mięsa, to sprawa jest nieco bardziej zagmatwana. Bolszewicy mięsem na pewno się opychali, wegetarianinem był Hitler. Nie wypominając jednak nic nikomu (disklajmer: moim własnym noworocznym postanowieniem rzuciłem jedzenie mięsa — i tak słabo mi wchodziło) przypominam, że 2,5 roku temu było w sejmie głosowanie dot. obywatelskiego projektu ustawy o dopuszczalności uboju rytualnego zwierząt — wówczas posłowie PiS głosowali ramię w ramię z SLD i Palikotowcami (czyli za utrzymaniem zakazu). Waszczykowski też był za zakazem…
Owszem, żeby zjeść zwierzaka nie trzeba go ubić rytualnie — ale czy obstawanie za takim zakazem nie jest walką z „przejawami religii”?
Ja dziś (wyjątkowo) P.T. Czytelników nie indoktrynuję — rower jest fajny, a mięso mi po prostu nie smakuje (i nie ma to większego związku z tym, że zwierzęta po prostu lubię) — natomiast chciałem zwrócić uwagę, że polityczne matołki budują swoją pozycję na prostych lecz bardzo konfliktujących podziałach. Oczywiście rozumiem, że konflikt (i prowokacja, jako siostrzenica awantury), dzięki wprowadzeniu publiki w klimaty emocjonalne, ułatwia załatwianie pewnych spraw — ale chyba warto też czasem zauważyć, że kompletnie nie o to chodzi.
A na koniec, skoro to felieton i to w rubryce powiedział co wiedział, mogę dodać, że tak jak inny szef dyplomacji, Wiaczesław Skriabin (ps. „Mołotow”), przeszedł do historii jako nazwo-dawca dla pewnego rodzaju koktajlu, to być może Witold Waszczykowski przejdzie do historii jako twórca koktajlu Waszczykowskiego: cyklizm, wegetarianizm, odnawialne źródła energii…