Ten tydzień obfitował w listele od P.T. Czytelników, a prym wiodły dwa wątki: czy nie szkoda mi tracić reputacji na jakieś teksty promocyjne? oraz czy nie szkoda mi tracić reputacji puszczając cudze teksty?
Wychodzi na to, że czas na kolejne ogłoszenie parafialne.
§ 1. Bardzo dziękuję za pamięć i troskę, i za pamięć, że kiedyś się odgrażałem, że punk’s not dead. Jednak już na początku nowego wydania lojalnie ostrzegałem, że będą produkty i będą plejsmęty — a od jakiegoś czasu z upodobaniem nazywam czasopismo Lege Artis moim własnym funduszem emerytalnym.

Staram się jednak cały czas (wybaczcie jeśli nie wychodzi), by każdy tekst, nawet ten, za którym czai się ohydny duch komercji, miał to coś za co (mam nadzieję) wielbią mnie miliony setki tysięcy — moje własne przemyślenia. Zatem nawet omawiając zagadnienia z zakresu propedeutyki parzenia kawy w Aeropress(TM) piszę dokładnie to, co mi ślina (albo kawa) na język przyniesie. To samo tyczy się zresztą innych testów sprzętu (nawet tych niesprzedajnych tekstów): niezależnie od tego czy prestiżowo jest pisać piórem Parker Sonnet, ja nie będę kręcił i będę pisał co o tym myślę (to samo tyczy się zegarka Seiko i czego tam jeszcze).
W tym kontekście pojawił się wątek poboczny (wcześniej, nie żeby w ostatnich dniach): że ja g**no wiem o kawie, więc po co się mądrzę. No dobrze, tu moja odpowiedź jest prosta: nie uzurpuję sobie prawa do mianowania się ekspertem, a poza tym skoro nie piszę do ekspertów, to pozwalam sobie na bycie głosem lamera przemawiającego do lamerów. Lubię kawę, wiem, że ca. ¾ P.T. Czytelników częściej lub rzadziej pija kawę — wierzę, że opinia niefachowa też może być przydatna.
§ 2. W kwestii ogólnej: czy to (hipotetyczne wyczerpanie źródełka) oznacza, że testów w Lege Artis będzie mniej? Nie, to oznacza, że testów w Lege Artis będzie więcej!!
Rzecz we wzmiankowanej niedawno w mediach interpretacji podatkowej odnoszącej się do problemu „Czy wydatki związane z prowadzeniem bloga i tworzeniem artykułów w nim publikowanych można zaliczyć do kosztów uzyskania przychodów, zgodnie z art. 22 PIT?”

Otóż okazuje się, że fiskus sprzyja blogerom — w przypadku prowadzenia działalności gospodarczej obejmującej zarobkowe pisanie na blogu można, w celu uzyskania tego przychodu, ponosić wydatki na uatrakcyjnienie treści — i zaliczać je do kosztów uzyskania przychodu.
A ponieważ cały czas mam głębokie przekonanie, że czasopismo tego rodzaju nie wyżyje bez rubryki lajf-stajlowej — co powiecie na Wielki Test Klasycznego Golenia? Może warto odwiedzić Morawy i sprawdzić jak wyglądają tamtejsze winnice? Czy coś stoi na przeszkodzie by zweryfikować — oczywiście dla dobra P.T. Czytelników — twierdzenia krawców szyjących na miarę?
§ 3. I kwestia gościnnego tekstu p. Andrzeja Pisarczyka (por. Wpis kolejnego zajęcia nieruchomości do księgi wieczystej — czy nowelizacja ujednolici praktykę?) — tu sprawa jest najprostsza, acz być może znów się okaże, że przysłowiowe wahnięcie skrzydeł motyla w Chile ma wpływ na ruchy grenlandzkich lądolodów.

O tym by otworzyć łamy Lege Artis dla innych autorów — wszakże nie każdą dziedzinę jestem w stanie obskoczyć własnoręcznie — myślałem od jakiegoś czasu (a czas ten poświęcam na walkę z samym sobą: czy zmonetyzować tę funkcjonalność?). Teraz nadarzyła się nie lada okazja (gościć na łamach przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości to zaszczyt nie lada) — a ja sobie myślę, że może znalazłoby się więcej chętnych…?
Tak czy inaczej jestem zdania, że to wszystko nie oznacza, bym wyrządzał sobie uszczerbek na reputacji.
Jeśli jednak któryś z P.T. Czytelników (nadal) uważa inaczej — szanuję ten pogląd i chociaż nadal będę robił swoje — chciałem zauważyć, że nadal w Lege Artis dominuje moje ;-)