Chociaż moja afektacja ku cyklizmowi nie ma nic wspólnego z miłością, niech będzie, że dzień Św. Walentego jest dobrym dniem na nieoficjalną zapowiedź sezonu rowerowego (oczywiście nadal przypominam, że prawdziwi twardziele nie spadają z roweru tylko przez to, że śnieg i mróz).
Zanim jednak przyjdzie czas na kolejne testy sprzętu rowerowego (por. On-One Inbred 29er oraz test opon Schwalbe Kojak) — dziś krótka pokazówka: tak oto prezentuje się zębatka On-One Groove Armada po ok. 17 tys. kilometrów.
(Dla porównania obok na zdjęciu taki sam egzemplarz, ale nowy — czyli o regulaminowej liczbie 16 zębów; używka jest lżejsza o cztery zęby, czyli po jednym na każdy rok jazdy ;-)
A skoro to test, to godzi się rozwinąć wątek w choćby jednym akapicie: chociaż to na pewno nie jest produkt dla miłośników totalnego odchudzania roweru, to w przedbiegach wygrywa trwałością i odpornością na trudne warunki jazdy (i zaniedbania serwisowe). Rzecz w pancernej, stalowej konstrukcji oraz bardzo szerokim pierścieniu opierającym się na bębenku piasty — założenie do singla pojedynczego trybu z rozebranej kasety wydaje się prostym sposobem na zdekapitowanie bębenka. Dość rzec, że skoro ów promienisty uśmiech uszczuplił się o cztery ząbki — po jednym za każdy rok ciężkiej jazdy — to chyba śmiało mogę polecić Groove Armadę miłośnikom Hattoriego Hanzo i innych prostych lecz skutecznych rozwiązań.
(Nb. nie wierzcie fotografii: obecnie do mojego mieszczucha trafił podobny produkt, ale w wersji o 14 ząbkach — większa prędkość, ale też i większe siły… zobaczymy. Ta nowiutka szesnastka musi jeszcze troszkę poczekać.)
I dla jasności, bo pewnie wśród P.T. Czytelników są tacy, którzy myślą, że „dobry rower ma 27 przerzutek”, a lepszy nawet więcej — ta zębatka służyła w rowerze typu singiel, bo do miasta przerzutka w ogóle nie jest potrzebna.
A poza tym nadal się zastanawiam na ile układ 2-3 takich zębatek, choćby z łańcuchem przekładanym palcem, wystarczałby się do rekreacyjnego kulania po podwrocławskich łąkach… Ale to już całkiem inna historia.