Po pewnej przerwie — większość książek, które czytuję to są naprawdę grubaśne rzeczy, tego nie da się połknąć w dwa wieczory — wracamy do kącika recenzenta literackiego. Aby wziąć na tapetę książkę „Romanowowie. Imperium i familia” autorstwa Andrzeja Andrusiewicza.
To w sumie przypadek i zbieg okoliczności, że wziąłem „Romanowów” na tapetę (a właściwie na Kindla) zaraz po biografii Stalina; a może i nie ma w tym przypadku, lecz jest pewna prawidłowość? Prawdę mówiąc zagłębiając się w historię Rusi, Rosji, Związku Radzieckiego nie sposób pozbyć się wrażenia, że tam zawsze dużo się musi zmienić (wyginąć ludzi), żeby wszystko zostało tak samo — zaś Stalin był po prostu jeszcze jednym, nieelekcyjnym i nierosyjskim imperatorem (jakże trafny tytuł ma książka Simona Sebag Montefiore) — przy całym bagażu historycznym nie da się ukryć, że nawet współczesne rządy Putina to taka очень мягкая диктатура…
Wracając do Romanowów: historia dynastii (warto pamiętać) zaczyna się w czasach, kiedy wydawało się, że Moskwa może stać się co najmniej państwem zjednoczonym z Rzeczpospolitą pod wspólnym berłem Władysława IV Wazy (albo i wasalem, gdyby tron objął nie polski królewicz, lecz udało się utrzymać u władzy Dymitra I). Dość rzec, że nie wyszło, zatem carem obrano Michała I Romanowa — i tak się to plotło aż do ostatniego (niekoronowanego) 24-godzinnego imperatora, nomen-omen Michała II Romanowa.
A w międzyczasie… co było w międzyczasie i jak to szło u tych Romanowów — czy też Holstein-Gottorp-Anhalt-Zerbst-Romanowów, bo z przywołanych przez autora koligacji można wywnioskować, że od pewnego momentu nie tylko tronem londyńskim rządzili Niemcy, ale w Petersburgu także (zarówno Katarzyna II jak i Mikołaj II nie mieli w sobie praktycznie kropli rosyjskiej krwi) — można się właśnie dowiedzieć z kart książki.
A w dużym skrócie, no i może w celu podjęcia jakieś dyskusji w komentarzach, napisać można, iż na politykę tronu imperatorskiego i państwa (właściwie do końca istnienia imperium, mimo pewnych reform z 1906 r., nie da się rozróżnić polityki tronu i polityki państwa) największy wpływ miały:
- brak jednoznacznych zasad następstwa tronu — wbrew pozorom nie była to monarchia dziedziczna, ale i nie była to wolna elekcja; formalnie najbliżej jej chyba do modelu jagiellońskiego, z tą różnicą, że praktycznie każde opróżnienie tronu oznaczało ingerencję gwardii, skrytobójstwo, ojcobójstwo, bratobójstwo, synobójstwo;
- reguły następstwa tronu były na tyle płynne (najczęściej określał je testament poprzedniego władcy), że w każdym przypadku liczono się z przejęciem władzy przez kilka osób spokrewnionych ze zmarłym cesarzem. Najważniejsze było jednak uchronić (lub zniszczyć) testament, pojmać i zamordować „uzurpatora” — i szybko uzyskać przysięgę wojska. W każdym jednak prawie przypadku rządzący obawiał się o swoje życie, którego mógł być błyskawicznie pozbawiony (garść przykładów: Iwan V współrządzący z Piotrem I, objął władzę w drodze przewrotu — i tak ją utracił; proniemiecki Piotr III zamordowany przez swoją żonę, Niemkę Katarzynę II, Paweł I zamordowany przez stronników jego syna, którego życie pozagrobowe też budzi wiele wątpliwości;
- dochodzimy zatem to ciekawej konstatacji: ta wschodnia satrapia, oparta na samodzierżawiu wywodzonym z czasów kiedy tatarski chan dowolnie targał za brody moskiewskich panów (i w której stan szlachecki uległ nieomalże podwojeniu po podboju wschodnich kresów Rzplitej), w znacznej mierze zależała od aktualnego układu polityczno-alkowianego oraz tego, którą część familii poprą pułki stacjonujące w pobliżu pałacu…
- no i ostatnie spostrzeżenie: historia Romanowów to kontredans liberalizacja-przykręcanie śruby-liberalizacja. A każda liberalizacja nieuchronnie prowadziła do coraz większego upadku — podobnie jak upieranie się Mikołaja II, który wierzył, że przysięga koronacyjna zobowiązuje go do trwania (mówimy o czymś co miało miejsce ledwie 100 lat temu) przy nieomal feudalnej strukturze władzy. Ale do tego wątku może powrócę przy recenzji innej książki, którą aktualnie mam na tapecie.
Reasumując: „Romanowowie. Imperium i familia” to naprawdę dobra książka, zwłaszcza dlatego, że nie jest przeładowana szczegółami, zaś w sposób dość syntetyczny podaje najważniejsze informacje i łatwo pozwala na odmalowanie sobie obrazu dynastii Romanowów — przy czym autor uniknął spodziewanego pisania książki z polskiej perspektywy (i potępiania w czambuł wszystkiego co rosyjskie, carskie i zaborcze).
Właściwie mogę ją polecić każdemu miłośnikowi literatury historycznej — a każdemu o tyle ma sens, że od jakiegoś czasu nie czuję potrzeby do sięgania niczego co sięga dawniej niż schyłku 19 wieku (już nawet bardzo szczegółowa biografia Napoleona Buona Parte pióra Andrew Robertsa to troszkę za dużo), natomiast „Romanowowie” swoją starodawnością mnie nie zamęczyli.