Trzeci już raz się zdarza, że czytam książkę po raz drugi, z myślą o recenzji na łamach Lege Artis (podobnie było ze „Stalinem” Simona Sebag Montefiore i „Rewolucją rosyjską” Pipesa). Tym razem wybór padł na „Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918” autorstwa Andrzeja Chwalby — i trzeci raz podjąłem bezbłędną decyzję.
Nie wiem jak dużo książek poświęconych I Wojnie Światowej mają na koncie P.T. Czytelnicy — ja przyznać się mogę do dwóch, tj. „Samobójstwa Europy” czytanej prawie 2 lata temu — i teraz ;-) Natomiast w sumie książek o wojnie 1939-45 mam na koncie co najmniej trzydzieści — od ogólnych (Beevor, Hastings) poprzez nieco bardziej detaliczne (seria z „1945” w tytule: Grzebałkowska, Stafrord, Dobbs), aż do dość szczególarskich (o wojnie zimowej, o bitwie o Norwegię — żeby trzymać się tylko „1940” w tytule).
Natomiast Wielka Wojna 1914-18 jest w Polsce chyba nieco zapomniana… Zapewne głównie dlatego, że chociaż znaczna jej część przebiegała przez polskie ziemie — i chociaż niewątpliwie Polska odzyskała niepodległość dzięki tej wojnie — i chociaż mnóstwo naszych rodaków poległo (w mundurach rosyjskich, C.K., pruskich lub nawet błękitnych) to jednak nie jest to „polska” wojna. Stąd też pewnie szczupłość literatury polskiej oraz relatywnie niewiele książek autorów obcych — a przecież nie można zapominać o tym, że wojna, która zaczęła się praktycznie w wieku XIX (czerwone portki Francuzów) — i choć w sumie dość przypadkowo wybuchła (aczkolwiek miała trwać najwyżej do jesieni 1914 r.) dała rzeczywisty początek makabrze stulecia dwudziestego… Nie byłoby bolszewików i Hitlera, gdyby nie było roku 1918.
A z ciekawostek, na które zwróciłem uwagę, przywołam:
- ciekawą historię walk we wschodniej Afryce, gdzie podpułkownik Paul von Lettow-Vorbeck skutecznie wodził za nos silniejsze oddziały Brytyjczyków aż do 25 (!) listopada 1918 r. — wiąże się z tym jeszcze jedna fascynująca opowieść, ta o zeppelinie niosącym zaopatrzenie z Europy do Afryki;
- o Italii, która związana paktem z Państwami Centralnymi, jednak stanęła po stronie Ententy — ponieważ jedyne sensowne zdobycze terytorialne mogły być wydarte Austro-Węgrom;
- o tym, że Niemcy od Verdun poszli na wyniszczenie francuskiej „armii jedynaków” — bo stosunek ludności wynosił 5:2 na korzyść Berlina;
- że nie wiadomo czy by im się to nie udało, gdyby nie wejście do wojny USA — a to mogłoby nie mieć miejsca gdyby nie depesza Zimmermanna;
- jeszcze jesienią 1914 r. żołnierze walczących armii potrafili wyjść na ziemię niczyją, żeby pograć ze sobą w piłkę (a w grudniu potrafili nawet spędzać razem Wigilię);
- że wojna w Alpach to nie tylko mróz i umocnienia na Marmoladzie, ale i działo 149 mm na wierzchołku góry Ortler (3905 m);
- że wojna tajnych służb to także blisko 130 tys. gołębi pocztowych w służbie francuskiej (oraz polujące na nie niemieckie jastrzębie).
Książkę Andrzeja Chwalby naprawdę warto przeczytać, chociaż nie będę ukrywał, że nie jest to pozycja dla każdego — nawet nie chodzi o to, żeby było to napisane jakoś ciężko czy szczególarsko (bo nie jest), ale temat może być nie dla każdego.