Ostatnia niedziela przed długim weekendem (no tak, w tym roku weekend ten nie do końca zasługuje na takie miano) to chyba dobry moment by poświęcić łamy czasopisma Lege Artis na test sprzętu, który chociaż dla wielu może kojarzyć się wyłącznie z turystyką lub surwiwalem — dla mnie jest codziennym narzędziem (nawet jeśli nie na co dzień go używam).
Mam na myśli mój stary poczciwy szwajcarski scyzoryk, który kupiłem przeszło 20 lat temu — przed którymś tam wyjazdem w Alpy — czyli Victorinox Picknicker. I chociaż w tzw. międzyczasie do kolekcji doszlusował inny nóż, nie zamieniłbym mojego scyzoryka na nic innego.
Victorinox Picknicker ma to wszystko, co moim zdaniem porządny scyzoryk mieć musi — i nie ma tego, czego raczej mieć nie musi (nie jestem zwolennikiem wszystkomających gadżetów): dla mnie kluczowe jest zgrabne ostrze, podręczny śrubokręt i… korkociąg ;-) Otwieranie wina Victorinoksem wydaje mi się na tyle fajne — a wino nieodmiennie zyskuje — że chociaż mam w barku „normalny” korkociąg, zawsze i tak rozglądam się za narzędziem w charakterystycznym ciemnoczerwonym kolorze.
Poza tym Picknicker jest dokładnie taki, jak powinien być idealny scyzoryk do kieszeni portek (lub plecaczka):
- nie jest za duży ale też i nie jest za mały — 11 cm długości nie upodabnia go do maczety, ale i nie przypomina damskiego bibelociku;
- solidne, blokowane ostrze zapewnia niezbędny poziom komfortu i bezpieczeństwa (aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że linerlock stosowany w niektórych modelach jest chyba pewniejszy);
- wyposażony jest w wygodny otwieracz do kapsli (oraz nieco mniej wygodny otwieracz do konserw), każdy zakończony śrubokrętem (3 mm i 5 mm) plus „oczkiem” do zdejmowania izolacji;
- korkociąg już omówiłem, ale się powtórzę — skoro to scyzoryk na piknik, to konieczność otwarcia butelki z jakimś napitkiem może okazać się nieodzowna;
- no i rozwiertak, szpikulec oraz szydło — przyznam, że przepisałem za opisem scyzoryka, bo chyba nie przypominam sobie okazji użycia tych elementów;
- plus zgrabnie ukryte pinceta i wykałaczka, a na dokładkę kółeczko, przez które można przepleść jakiś sznureczek;
- a wszystko to umieszczone w klasycznych czerwonych okładkach z tworzywa sztucznego (które przez te lata złapały niemało rys i dziar, ale bez większych negatywnych skutków).
Co odróżnia taki szwajcarski scyzoryk od wielu innych, znacznie tańszych, przedstawicieli gatunku? Przede wszystkim solidność i niezawodność — a prawdziwości tych słów dowodzą dwie dekady używania narzędzia. Nie ma kołysania się na boki, nie ma odpadających okładzin, nie ma dziwnie strzępiącego się ostrza. Naostrzyć można go na pierwszym z brzegu kamieniu na szlaku — praktycznie bezobsługowy.
Jak dla mnie bomba, na tyle bomba, że zamierzam mojego Victorinoksa używać jeszcze co najmniej parę lat — czyli ile się da, do oporu.