Być może część P.T. Czytelników zacznie mnie podejrzewać o dziwne skłonności — ale tak, to prawda, bardzo lubię czytać książki o Hitlerach, Stalinach itp. dziadostwie. Stąd też nie powinno dziwić, że jak tylko e-książkę „Stalin. Nowa biografia” autorstwa Olega Khlevniuk (chyba Chlewniuka?) można było kupić za relatywnie sensowne pieniądze, raz-dwa pieniądze te wydałem — zatem mogę się publicznie podzielić moją dość subiektywną opinią o tym dziele.
Pierwsze zastrzeżenie: naturalnym odruchem jest — zwłaszcza jeśli jest się niecałe pół roku po lekturze „Dworu czerwonego cara” — porównanie „nowej biografii” Stalina do dzieła S. Sebag Montefiore. No i niestety, to porównanie wychodzi dla nowości dość blado: nie znalazłem zapowiadanych przez wydawcę przełomowych, nieznanych wcześniej informacji („zawartości niedawno odtajnionych moskiewskich archiwów nie znajdziesz w żadnej innej książce”), nie licząc może sugestii, że w młodości Stalin jednak nie współpracował z Ochraną oraz nie stał za zabójstwem Kirowa. No i informacji, że ekipa z Berią i Malenkowem na czele pozbawili umierającego wodza wszystkich stanowisk na godzinę przed śmiercią; być może jakoś wcześniej ten detal do mnie nie dotarł.
Ciekawie natomiast wypadają rozdziały o młodych latach Dżugaszwilego: radykalizowanie się postaw w seminarium duchownym (być może częściowo pod wpływem surowych rygorów tam stosowanych) oraz opis jak zesłany w 1913 r. na Syberię Koba wypada z orbity Lenina („jak nazywa się towarzysz Koba… Dżu…?”). Autor całkiem ciekawie opisuje walkę o schedę po Leninie oraz utarczki w kolektywnym kierownictwie partii bolszewickiej, z których Stalin wyszedł obronną ręką — lawirując gdzie się da i jak się da.
Natomiast późniejsze lata, zwłaszcza czas wojny wzmiankowane są już zdecydowanie połebkowo — coś jakby kończył się termin na oddanie książki, więc trzeba było przyspieszać — stąd też zwłaszcza w odniesieniu do okresu wojny i powojennego mamy raczej kronikę zdarzeń na froncie i w polityce międzynarodowej, niż biografię Stalina (znów: oprócz pierwszych dni marca 1953 r., które opisane są dość szczegółowo).
Czy to oznacza, że po nową biografię Stalina nie warto sięgać? Nie, tego bym nie powiedział: po pierwsze zawsze warto czytać, warto też czytać książki opowiadające o życiu despotów (i tragedii innych ludzi wynikającej z życia tych despotów…) — czytać i wnioskować.
Jednak jeśli macie wybór, a koniecznie chcecie poczytać ciekawą książkę o Stalinie, to Montefiore jest moim zdaniem znacznie ciekawszy. (Napisawszy to zagłębiam się w jego „Romanowowie 1613-1918”. Recenzja już wkrótce czyli za… 856 stron, które na szczęście nadal ważą tyle co jeden Kindle.)