A skoro czasopismo Lege Artis można już znaleźć na Fejsbóku — i skoro pisałem jakiś czas temu, że „społecznościowa” forma wypowiedzi nie zwalnia z odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych (na Facebooku) — czas pośrednio wrócić do tematu odpowiedzialności za posty w tym jakże popularnym serwisie społecznościowym. Tym razem na bazie prawomocnego wyroku, w którym stwierdzono, że członkowie stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze” nie ponoszą odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych osób skupujących wierzytelności do nieruchomości warszawskich (i tzw. „mapę reprywatyzacji” — wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 29 lutego 2016 r., sygn. akt I ACa 735/15).
Sprawy miały się następująco: powodowie (dwie osoby fizyczne i spółka z o.o.) wnieśli pozew przeciwko trzem członkom inicjatywy (dziś stowarzyszenia) „Miasto Jest Nasze” żądając nakazania usunięcia z Fejsbóka i strony internetowej tzw. „mapy reprywatyzacji” oraz zaprzestania publicznego formułowania stwierdzeń zawierających informacje lub sugestie, że prowadzą działalność w sposób nieuczciwy i nieetyczny oraz działają w układzie z urzędnikami lub politykami (plus zasądzenia 50 tys. zadośćuczynienia na zbożny cel).
Wskazane działania pozwanych miały zmierzać do zdyskredytowania powodów poprzez sugestie korupcji, co narusza ich dobre imię i wiarygodność jako przedsiębiorców. M.in. po nieprawdziwych publikacjach wycofała się część najemców, która miała zająć biura w jednym z budynków.
Spór dotyczył działalności spółki, która zajmowała się obrotem tzw. roszczeń dekretowych (chodzi o dekret Bieruta z 1945 r. — w uzasadnieniu zanonimizowany do „dekret B.”): skupowaniem roszczeń od spadkobierców właścicieli warszawskich nieruchomości, odzyskiwaniem tych działek — i prowadzeniem na nich dalszych inwestycji. Tematy były wielokrotnie omawiane w mediach (np. „Muszą zamknąć znane gimnazjum w centrum. Roszczenia”, „Znane gimnazjum wyniesie się z Twardej”, „Radni zdecydowali: gimnazjum przy (…) czeka wyprowadzka. Przez reprywatyzację”).
Pozwani bronili się tym, że po pierwsze były to ogólnikowe poglądy o możliwości korupcji i handlu roszczeniami, po drugie opinie były tylko cytatami z innej publikacji prasowej, zaś z punktu widzenia odbiorcy informacji nie mogło dojść do pejoratywnego oddźwięku społecznego dla powodów. Okolicznością wyłączającą bezprawność miało być natomiast działanie w interesie publicznym — także dlatego, że powodowie przez swą działalność zyskali przymiot osób publicznych.
Sąd I instancji co do zasady uwzględnił roszczenia i nakazał jednemu z pozwanych publikację przeprosin zarówno na Fejsbóku jak i stronie internetowej stowarzyszenia, usunięcie szeregu wpisów naruszających dobra osobiste powodów oraz zasądził 10 tys. złotych na dobroczynność. Zdaniem sądu strona powodowa prowadziła legalną działalność gospodarczą, nie weszła w posiadanie żadnej nieruchomości wskutek działań bezprawnych (były to legalne decyzje administracyjne lub orzeczenia sądowe), przedsiębiorcy nie utrzymywali korupcjogennych kontaktów z urzędnikami. Natomiast publikowane przez pozwanego informacje prowadziły do realnych szkód biznesowych i osobistych — m.in. publikacje miały negatywny wpływ na życie osobiste i zawodowe powodów (np. na urodziny dostał on kubek z napisem Jak Cię Ś. wsadzi, to będziesz miał z czego pić). Wszystkie próby prostowania publikowanych informacji spotykały się z prześmiewczymi odpowiedziami inicjatywy, natomiast co do zasady pozwany nie weryfikował informacji podawanych przez prasę (polegał wyłącznie na renomie tytułów prasowych) i nie kontaktował się bezpośrednio z powodami w celu wyjaśnienia spornych sytuacji.
Co więcej pozwany nie zajmował się innymi przypadkami reprywatyzacji: w polu jego zainteresowania była wyłącznie spółka prowadzona przez powodów; poza tym nie próbował uzyskać danych w oparciu o przepisy o informacji publicznej, nie uczestniczył w obradach rady miasta, nie zwracał się do urzędników — polegał wyłącznie na publikacjach prasowych.
Takie działania nie służyły obronie interesu społecznego, niezależnie bowiem od tego, że reprywatyzacja jest palącym społecznie tematem, „tendencyjne, stronnicze i niesprawiedliwe szkalowanie, rozprzestrzenianie pogłosek, niesprawdzonych domysłów czy nagłaśnianie skierowane konkretnie przeciwko jednemu przedsiębiorcy z imienia i nazwiska, działającemu całkowicie legalnie w granicach obowiązujących przepisów prawa, należy uznać za naganne” — zaś demagogia i populizm nakierowane wyłącznie na szkodę innych osób nie podlegają ochronie prawnej. Wyłączenie bezprawności działań jest niemożliwe także dlatego, że pozwany skupił się — nie na problemie systemowym reprywatyzacji — lecz na poczynaniach konkretnych osób (które prowadziły działalność zgodną z prawem). Działanie to oceniono jako zawinione, stąd też 10 tys. złotych zadośćuczynienia („kwota spełni swoją funkcję represyjno-wychowawczą”, sic!).
Badający apelację sąd II instancji nie podzielił takiego stanowiska. Po pierwsze powodowie jako prowadzący działalność w zakresie reprywatyzacji są osobami publicznymi — zatem zakres przysługującej im ochrony ma charakter węższy niż w przypadku osób prywatnych (zaś ocena działań pozwanego musi uwzględniać m.in. wolność wypowiedzi i prawo do krytyki). Reprywatyzacja nie jest jeszcze jedną formą obrotu nieruchomościami, zarazem następuje na styku przedsiębiorców i urzędników, co nadaje tej działalności wymiar publiczny. W dodatku jeden z powodów, zasiadając w radzie fundacji skupiającej wielu prominentów ze świata polityki, biznesu, kultury i sportu, w tym byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz często korzystając z interwencji posłanki, której partia sprawuje władzę w samorządzie — to także nie sprzyja stawianiu się poza nawiasem zainteresowania społecznego.
Istotna dla oceny sporu jest także lokalizacja nieruchomości: za każdym razem chodziło przecież o działki i budynki istotne z punktu widzenia tkanki społecznej miasta, zatem taka zmiana formy własności może budzić kontrowersje, obawy i zaangażowanie lokalnej społeczności.
To jest właśnie działalność społeczna i publiczna, której emanacją końcową jest włączenie się w stricte proces wyborczy i uzyskanie mandatu do określonej funkcji publicznej.
Działania pozwanego wynikały z ochrony interesu publicznego (nie ma na to wpływu fakt, że pozwany kandydował do samorządu i nawet został radnym — sąd podkreślił, że relacja była taka, że to działalność społeczna spowodowała start w wyborach, nie odwrotnie) — interes publiczny w tej sprawie wyraża się w „urzeczywistnianiu zasad jawności w życiu publicznym i prawie obywateli do informacji o stosunkach prawnych, majątkowych, finansowych i społecznych — w mieście, w którym żyją”. Opisywanie i komentowanie takich zjawisk przez pozwanego jest działaniem w interesie publicznym, co oznacza, że nawet w przypadku ewentualnego naruszenia dóbr osobistych powodów wyłączona jest bezprawność.
W ocenie sądu pozwany po prostu korzystał z konstytucyjnie gwarantowanej wolności słowa, która nie tylko nie ogranicza się do poglądów i informacji nieszkodliwych i obojętnych, ale także do tych wypowiedzi, które są obraźliwe, szokują lub przeszkadzają — a przecież
nie ma przy tym podstaw, aby to sądy wyznaczały granice i formy wypowiedzi w ochronie interesu publicznego. Oznaczałoby to, że władza (sądownicza) narzuca sposoby publicznej ekspresji (aktywności) i narzuca sposoby realizacji wolności wypowiedzi.
Pozwany odnosił się wyłącznie do niekwestionowanych przez powodów — chociaż stawiały ich w negatywnym świetle — artykułów prasowych, nie sposób zatem stwierdzić, że opinie powoda raptem straciły przymiot ochrony interesu publicznego. Zarazem każdy ma prawo nagłaśniać kontrowersyjne tematy, nawet jeśli są zgodne z prawem. Nie można przy tym powiedzieć, iżby pozwany przekroczył granice debaty publicznej — nie zarzucał nikomu działania z niskich pobudek, nie wkraczał w sferę życia prywatnego, natomiast krytyce poddana była przede wszystkim działalność samorządu Warszawy.
Stąd też wyrok został zmieniony, a powództwo w całości oddalone.
Moja konkluzja: niezależnie od tego, że ogólnie zapewne stałbym po przeciwnej stronie barykady (w kwestiach reprywatyzacji), tam gdzie mowa o wolności słowa, stoję po tej samej stronie. I wniosek na przyszłość: publicznie krytykować można każde działanie publiczne, nawet jeśli działanie to jest zgodne z prawem, albowiem legalność jakichś poczynań nie oznacza, że każdy musi oceniać je jako pożyteczne.