W kolejnym odcinku z przygód domorosłego recenzenta czas na doskonałą pozycję na wakacyjną kanikułę — czyli knigę, której lektura zaklajstruje czytelnika na kilka tygodni; nie dlatego, że taka nudna — po prostu taka gruba (i wciągająca).
A dokładnie mam na myśli książkę „Romanowowie 1613-1917”, którą napisał Simon Sebag Montefiore (przypominam, że dynastię Romanowów znamy już z recenzji książki Andrzeja Andrusiewicza, natomiast Montefiore jest autorem świetnej biografii Stalina).
Najsamprzód godzi się kilka słów wprowadzających: to opasłe tomiszcze (na półce zajmuje 856 stron) robi wrażenie nawet w czytniku — czytam i czytam, a tam cały czas „10 h do końca książki”. Niemniej prawie 1/4 publikacji to — czasem stanowiące osobne i całkiem nieźle rozbudowane opowieści — przypisy.
Do „Romanowów” zasiadałem z pewną dozą niepewności. Raz, że przecież kwartał wcześniej czytałem „Imperium i familię”, więc właściwie czego nowego można się spodziewać po książce o rodzie, który jakieś 100 lat temu zmierzał lotem koszącym ku kresowi swej wielkości. Dwa, że tak już mam, że niepokoją mnie tak dawne daty: niestety ale dla mnie historia to co najwyżej ta część XIX wieku, która jest wstępem do wieku dwudziestego, natomiast terminy wcześniejsze wpadają co najwyżej gdzieś między bajki a historyjki…
W przypadku „Romanowów” Montefiorego przekłada się to na następującą ocenę: aż do panowania Katarzyny Wielkiej rzecz czytało mi się jak opowieść o dawnych królach. Nawet mityczny Piotr Wielki i jego trud dźwigania państwa moskiewskiego przywodzą na myśl Tamerlana; nawet „propolski” Paweł I („u progu swego panowania Paweł I dokonał swoistego aktu zemsty na swej matce. Wydobyto z grobu ciało Piotra III i położono je obok zwłok Katarzyny II” — to z Wikipedii) to tylko skrzyżowanie wschodniego satrapy i Kaliguli. Nawet tajemnicza śmierć Aleksandra I to kolejna wschodnia bajka o walce ze smokiem…
…ale właśnie gdzieś tak od połowy XIX stulecia robi się w miarę — tj. na rosyjski sposób — normalnie.
I naszły mnie takie refleksje: właściwie trudno powiedzieć czy to biografia dynastii Romanowów czy historia Rosji — pomijając cechy osobowościowe poszczególnych panujących (i ich otoczenia, w tym małżonek — przytyk zwłaszcza pod adresem Aleksandry-Alicji, owładniętej Rasputinem, omotującej rasputiniadą męża i Rosję) — w satrapiach po prostu nie da się rozdzielić tych dwóch rzeczy.
Książkę zdecydowanie polecam, niekoniecznie miłośnikom historii Rosji (do których sam się nie zaliczam) i niekoniecznie miłośnikom historii koronowanych głów (do których niekoniecznie się zaliczam). „Romanowów”, mimo obszerności, czyta się świetnie, momentami nawet jak (nietanie) romansidło…
Po prostu warto.