Łażenie po górach — niezależnie od tego czy w towarzystwie wesołego czworonoga czy też w innym towarzystwie — ma to do siebie, że zwykle jest super, a czasem tak sobie. Turbacz (1310 m, najwyższy wierzchołek Gorców) muszę zaliczyć do tych drugich. Niezależnie też od tego, że to moje pierwsze w życiu wejście na Turbacz, napisać o tym zdecydowałem się tylko z kronikarskiego obowiązku.

Czy to za sprawą wstrętnego upału (internet to cudowny wynalazek: w niedzielę czytacie o czymś co miało miejsce w sobotę…) i super-niefotogenicznej scenerii, czy też żmudnego podejścia przez błotnisty las (niebieskim szlakiem z Łopusznej) — a może efekt Tatr? — za Turbaczem na pewno nie będziemy tęsknić. Nieciekawe schronisko, wierzchołek o biesiadnej zabudowie, brak pięknych panoram… no, nie licząc oczywiście Bukowiny Waksmundzkiej (1103 m), z której rozpościera się kawał widoku na Tatry i Podhale…

Nie chciałbym uchodzić za eksperta od tych rewirów — Gorce to akurat jeden z tych parków narodowych gdzie z psem nie wolno, przeto znajomości ich nie pogłębię (Turbacz oraz część południowa Gorców to wyjątek, po prostu leżą poza Gorczańskim Parkiem Narodowym; ten drugi wyjątek zwiedzamy w czasie kiedy tekst ukazuje się w czasopiśmie Lege Artis) — niemniej sam Turbacz rozczarował bardziej niż Wielka Sowa.

Rekapitulując: Turbacz z psem zaliczony, nazbyt szybko powrót się nie zamarzy. Nie chciałbym uchodzić za snoba, ale Pieniny (nawet ta część, która jest dostępna dla wędrujących z psem) są znacznie ciekawsze, ba, nawet Przehyba jakby fajniejsza.
No nic, jesteśmy w połowie wakacji, zbieram materiały do następnych tekstów na zachętę: zabierajcie psy ze schronisk, a później zabierajcie je na wakacje. No kurdę, naprawdę nie ma nic fajniejszego niż pies na szlaku w górach (i nie tylko).