Górskie łazęgi — na przykład z psem w słowackich Tatrach — mają to do siebie, że łacno połączyć przyjemne z przyjemnym. Niewiele jest przecież rzeczy, które bardziej umilają życie od przemierzenia paru wiorst po szlaku, by później — kiedy człek spocznie wreszcie w miłym fotelu — zatopić się we wspomnieniach lepszych chwil.
Dziś proponuję P.T. Czytelnikom — zgodnie z przedwakacyjnymi zapowiedziami (por. Co to jest apelacja?) — łyczek wina Matyšák Rulandské šedé 2014, czyli fajne słowackie białe wino wytrawne.
W smaku dość cierpkie, o wyraźnym cytrusowym posmaku i nienachalnym aromacie, wino Matyšák Rulandské šedé doskonale komponuje się z upalną pogodą jaką serwuje nam wrzesień, a także np. z owocowymi pierogami lub makaronem ze szpinakiem. Jak większość win białych wytrawnych w moich rękach wyraźnie zyskuje po schłodzeniu do nieco niższych temperatur niż zaleca producent, ale to chyba głównie skutek tego, że te lekkie białe wina traktuję w kategoriach zdecydowanie rekreacyjnych.
I chociaż zakręcana butelka (tak, wiem, że z punktu widzenia les connaisseurs mówimy o faux pas niewybaczalnym) przypomina nam, że mamy do czynienia z przedstawicielem budżetowej serii Vinum Galeria Bozen (wydaje mi się, że wino to serwowane jest przede wszystkim w restauracji o tej samej nazwie), to mnie nachodzi myśl: daj boże, żeby polscy winiarze potrafili dostarczyć na rynek równie smaczne i konkretne lecz bezpretensjonalne wino w cenie około 4 euro.
No chyba że to kwestia jakichś przepisów — może faktycznie jakaś administracyjno-urzędnicza garota dławi i utrudnia życie polskim winnicom — czyli czegoś, czego nigdy nie zrozumiem.