„Otóż powoływanie się na art. 14 [UoŚUDE] jest od dziś możliwe tylko w sytuacji, gdy portal udowodni, że nie miał wiedzy o treści komentarza” — komentarz adw. Romana Giertycha do wyroku Sądu Najwyższego z 30 września 2016 r. (I CSK 598/15)
Nie znam jeszcze uzasadnienia piątkowego wyroku Sądu Najwyższego wydanego ze skargi kasacyjnej do sprawy, o której pisałem w tekście „Obraźliwe komentarze w internecie to nie listy do redakcji” — korzystając tedy z mojej niewiedzy będę się zapierał:
- z tego, że SN orzekł, iż wydawca portalu może zwolnić się z odpowiedzialności za komentarze pod tekstem wyłącznie pod warunkiem wykazania, że nie wiedział o „treści komentarza” (sic! — moim zdaniem o „bezprawnym charakterze treści komentarza”) nie wynika, że jednak odpowiedzialność za te komentarze obligatoryjnie ponosi — wydaje mi się, że SN mógł co najwyżej przerzucić ciężar dowodu na wydawcę (a przerzuceniu ciężaru dowodu sprzyjać może zakwalifikowanie sprawy jako odnoszącej się do ochrony dóbr osobistych);
- sęk bowiem w tym, że nawet jeśli SN może sobie „dopisać” możliwość ubezwłasnowolnienia siebie samego (nb. z powołaniem się m.in. na konwencję o prawach osób niepełnosprawnych), to jednak nie może pominąć dyspozycji art. 14 ust. 1 UoŚUDE (że nie ponosi odpowiedzialności, jeśli nie wie, a jak już wie, to może ponosić);
- wszystko co zostaje to spierać się o znaczenie słów „nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności” — przypominam, że w sprawie ustalono, że „Fakt” zatrudnia moderatorów oraz ma oprogramowanie wyszukujące różności w komentarzach, zatem uprawnione jest stwierdzenie: skoro sprawdzasz komentarze, to masz wiedzieć i nie możesz się zasłaniać, że nie wiedziałeś (i ja się z tym zgadzam!);
- dodatkowe zastrzeżenie #1 — przypominam, że art. 15 UoŚUDE wyraźnie wskazuje, że e-usługodawca „nie jest obowiązany do sprawdzania przekazywanych, przechowywanych lub udostępnianych przez niego danych” — zatem nie tylko nie ma przepisu, który by powiedział, że „masz wiedzieć”, lecz jest odwrotnie — jest norma, która mówi, że nie ma obowiązku szukać bezprawnych treści;
- zastrzeżenie #2 — bezprawny charakter danych jest prosty do wykazania w przypadku bluzgów („idiota Haider” w pamięci), jednak w przypadku choćby nieco bardziej merytorycznej dyskusji wydawca portalu nie ma przecież wiedzy pozwalającej mu na stwierdzenie, że pozbawiona wulgaryzmów wypowiedź jest tylko pozornie neutralna (#3 to oczywiście reguła, że prawo do krytyki podlega ochronie tak samo jak godność człowieka);
- i ostatnia uwaga — „od dziś”… — jakby pojedynczy wyrok Sądu Najwyższego równał się prawuu — toć nie dalej jak parę godzin temu poszedł tekst, w którym wyłuszczyłem co SN robi jeśli w niektórych wyrokach mówi się „A”, ale w innych wyrokach orzeka „B” (wówczas sytuacja dojrzewa do wydania uchwały) — ba, przecież nawet wiadomo, że sprzeczność wyroku z późniejszą uchwałą nie jest podstawą do podważania tegoż orzeczenia…
Reasumując: mecenas Roman Giertych powiedział, co wiedział, bo tak się robi dobrą prasę pod dobrą (bo wygraną) sprawę. Niemniej proszę pamiętać, że sprawa ponownie wraca do II instancji, a poza tym istotne jest uzasadnienie piątkowego wyroku SN — które opiera się na jakimś tam stanie faktycznym.