Niezależnie od tego, w którą stronę rząd nakazuje przedstawić wskazówki zegarka (por. wczorajszy test Citizena NY0040) mój organizm zawsze potrzebuje kilku dni na wyjście z tego impasu (ciekawe, że nie trzeba frunąć aeroplanem, żeby doznać czegoś na obraz jet-lagu). Pieruńsko pomaga mi w tym dobra kawa; jej feler (a może zaleta?) jest taki, że trzeba ją zmielić i jakoś zaparzyć.
Moje teorie o mieleniu kawy już wyłożyłem — nie ma to jak własnoręczne mielenie kawy — moje teorie o kawy parzeniu pogłębiają się wraz z kolejnymi eksperymentami. Nie ma się co dziwić, że przyszedł czas na kolejny eksperyment — dripper Hario V60 — czyli ceramiczny super-lejek do parzenia super-kawy.

W dużym skrócie: drip do parzenia kawy to nic innego jak lejek, do którego wkładamy papierowy filtr, do filtra wsypujemy (dość grubawo) zmieloną kawę — wszystko to stawiamy na filiżankę i zalewamy (prawie wrzącą) wodą. Zaparzona kawka przelewa się do kubeczka i po chwili mamy coś pysznego. (Szczegółowe opisy używania dripperów znajdziecie w sieci, nie będę się powielać.)
Pamiętacie jak parzyć kawę w stylu Jamesa Bonda? Jeśli Chemex może się Wam wydawać niewygodny ze względu na swój rozmiar lub kruchość szklanej bańki (lub rozmiar pudełka z filtrami) — moim skromnym zdaniem drippery pozwalają osiągnąć podobny efekt smakowy, zaś sam gadżecik jest o niebo wygodniejszy w codziennym użyciu.

W naszym przypadku drip jest idealnym rozwiązaniem pierwszego kontaktu: nieco mniej absorbujący niż AeroPress (w porannej krzątaninie po prostu podlewam go 2-3 razy, aż do zapełnienia naczynka), znacznie mniej ambarasujący niż Chemex. Ale znów z racji objętości (na zdjęciach mniejsza wersja, na 1-2 filiżanki) niespecjalnie przyda się jeśli przyjdzie do mnie 3-4 gości, których należy poczęstować kawą (oczywiście można sobie sprawić egzemplarz pozwalający zaparzyć aż 500 ml, starczy dla czworga).
Taki dripper doskonale sprawdza się także na różnych wyjazdach piknikowych i wakacyjnych, bo jest po prostu łatwy i wygodny w użyciu — zero cudowania, a po zaparzeniu kawy po prostu delikatnie chwytam i wyjmuję filtr i voilà. Czysto i ekologicznie, bo przecież kawą można śmiało użyźnić ziemię pod iglakami, a i sam filterek jest taki lichy, że powinien rozłożyć się po pierwszym deszczu. (Turystom plecakowym zamiast wersji ceramicznej polecałbym bardziej przenośny i tańszy Hario V60 z plastiku.)

Kolejnym dużym plusem Hario V60 jest możliwość wielokrotnego użycia filtra, który wystarczy przepłukać pod bieżącą wodą i wysuszyć. W ten sposób ten kawałek papierku śmiało posłuży nam do zaparzenia paru kaw. Jasne, paczka filtrów do Hario kosztuje około 20 złotych (za 100 sztuk), ale skoro rozrzutność jest miarą głupoty, to warto choćby stwarzać pozory ;-)
(Na marginesie mogę dodać, że filtry do Chemeksa nie poddają się aż tak łatwo recyklingowi, a wybiegając nieco w przyszłość stwierdzić, że Kalita także jest pod tym względem bardziej wybredna.)

Czemu zatem dripper, skoro wcześniej pisałem — z wcale nie mniejszym ukontentowaniem — o innych gadżetach do parzenia kawy? To jest akurat pieruńsko proste: urozmaicenie zabija nudę, nuda zabija rozum. Pić cały czas taką samą, tak samo zaparzoną kawę, to jak jeść w kółko kanapkę z tym samym, choćby najpyszniejszym serem (podobnie mam z książkami, nie ma możliwości, żebym nie miał w obiegu przynajmniej dwóch lektur na raz).
Stąd też moje małe zboczenie: zawsze mieć otwarte dwie paczuszki z kawą, zawsze pod ręką przynajmniej trzy metody zaparzania… Sprawdzać, eksperymentować, porównywać, smakować — bo w życiu liczą się tylko chwile (te z psem na spacerze, te przy kawie lub czymś ździebko mocniejszym).

Zabawne, że nazajutrz po teście japońskiego zegarka będącego zdecydowanym przeciwieństwem współcześnie rozumianego hi-tech, publikuję test… japońskiego (z samiuśkiego Tokio) lejka do parzenia kawy w stylu low-tech.
Jak dla mnie bomba, czego sobie i P.T. Czytelnikom życzę. A że mamy niedzielny poranek zaraz po przestawianiu zegarków, niewątpliwie za parę minut strzelę sobie (dopiero drugą dziś) kawkę, którą zaparzę właśnie w dripperze Hario V60.
PS Sponsorem dzisiejszego tekstu jest sklep Świeżo Palona, w którym można kupić pyszną kawę. Dripa Hario V60 kupiłem za swoje i naprawdę nie żałuję.