Jak się sam dobrze zastanowię, to rzecz jest naprawdę zastanawiająca: książkę Paula Hama „1914. Rok końca świata„ przeczytałem jakiś czas temu, ale jej recenzję celowo odłożyłem na 11 Listopada — czyli nie dość, że dzień, którego właściwie dziś nie było — to w dodatku święto, które wynika ze zdarzeń, które zdaniem autora nie powinny mieć miejsca.
No właśnie: czy to właściwie nie zadziwiające, że świętujemy zdarzenia, które mają związek się ze śmiercią milionów ludzi — oraz wojną, w której Polak strzelał do Polaka (co przekładało się na kawał powojennej polskiej polityki)?
O Polsce Paul Ham za dużo nie pisze; być może z perspektywy mieszkańca Antypodów Polska, której przecież w 1914 r. na mapie nie było, jest nieznaczącym epizodem historii (nie większym nawet niż Polacy, którzy w mundurach carskich, kajzerowskich czy C.K. lub błękitnych tłukli się ze sobą). Inna sprawa, że nie da się pisać w polskim kontekście o I Wojnie Światowej inaczej jak przez pryzmat wizji poszczególnych polityków, którzy mieli taką czy inną koncepcję (Dmowski — byle przeciwko Niemcom; Piłsudski — byle pokonać największego zaborcę).
Na szczęście autor nie poświęca zbyt wiele uwagi samym działaniom wojennym — ogranicza je do tytułowego 1914 roku, czyli od Blitzkriegu (który wówczas jeszcze się tak nie nazywał) i niemieckiego pogwałcenia neutralności Belgii — do wykopania pierwszych transzei.
To co jest bardzo mocną stroną książki „1914. Rok końca świata” to pokazanie wszystkich potencjalnych przyczyn i splotów okoliczności, które potencjalnie mogły doprowadzić do wybuchu I Wojny Światowej, m.in.:
- kolonialny wyścig Wielkiej Brytanii i Francji, do którego dołożyła się niemiecka Weltpolitik;
- konflikt marokański (co ciekawe Paul Ham jest zdania, że najwięcej zawinili tu Francuzi, a Niemcy — najmniej);
- tygiel bałkański — nominalne wsparcie Rosji dla aspiracji Serbów, gdzie jednak dyplomacja carska potrafiła strzelić sobie w stopę np. potajemną zgodą na aneksję Bośni i Hercegowiny przez C.K. (zamach na arcyksięcia Ferdynanda był efektem tego sporu, ale stanowił wyłącznie pretekst do wypowiedzenia przez Austro-Węgry wojny Serbom);
- wyścig zbrojeń na morzu — plan Tirpitza zakładał, że Niemcy mogą spróbować zmierzyć się z Anglią o panowanie na morzach; olbrzymi wysiłek i koszty zdały się na nic, natomiast wiele wskazuje, że środków wyrzuconych w słoną wodę zabrakło później w okopach Szampanii;
- szaleństwo i niezdecydowanie Wilhelma Hohenzollerna, który podsycał własny strach, miotał się w obawach przed okrążeniem francusko-rosyjskim i nadziejach na neutralność Londynu;
- wyrachowane niezdecydowanie Londynu — jak się okazuje minister Edward Grey do ostatnich sierpniowych chwil sprawiał wrażenie, że być może Anglicy będą stać z boku; Paul Ham sugeruje, że być może jego zdecydowana postawa zniechęciłaby Berlin do wszczęcia wojny.
A najlepsze jest to, że przecież bez tej samej wojny, która zdaniem autora książki wcale nie musiała wybuchnąć — a której skutkiem było powstanie totalitarnych reżimów na gruzach Cesarstwa Niemiec, carskiej Rosji i monarchii C.K. — nie mielibyśmy dziś święta, które tak bardzo nas cieszy i raduje!