Kolejny sobotni poranek, kolejna kawa. A że nie ma większej beznadziei jak jednostajna nuda — a nic tak nie zabija jednostajnej nudy jak fajne zmiany — w dzisiejszym odcinku testuj z Czasopismem Lege Artis recenzja Kalita Wave Steel: super bajeranckiego drippera do parzenia kawy.

Metoda przelewowa parzenia kawy niejedno ma imię: bondowski Chemex i gustowne Hario V60 to początek opowieści, której kolejny rozdział nosi dźwięczne imię Kalita Wave i także pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni (zapraszam na Kalita.co.jp jeśli ktoś chce sobie poczytać materiały źródłowe). W dużym skrócie: drippery Kalita Wave to ścięty stożek z płaskim dnem, do którego zakładamy dość specyficzny filtr.

Wave czyli fala — i takie też skojarzenia mogą być związane z wyglądem ustrojstwa: poskładane w kształcie harmonijki brzegi filtra układają się jak fale Morza Japońskiego, gdzieś tam pojawia się skojarzenie z tradycyjnym japońskim parasolem. W założeniu taki kształt filtra ma wymuszać specyficzny obieg wody — razem z płaskim dnem zakończonym trzema niewielkimi otworkami pozwala na uzyskanie równomiernie zaparzonej kawy.

Osobiście — po szklanym Chemeksie i ceramicznym Hario — zdecydowałem się na Kalitę w wersji wykonanej ze stali nierdzewnej. Ten drip pomyślany był jako alternatywa na wyjazdy dla Aeropressu, toteż niższa masa i większa odporność stali są dużym plusem. Dodatkowy bonus to lepsze trzymanie ciepła — przydaje się, bo akurat przelanie porównywalnej ilości kawy trwa tu nieco dłużej niż w przypadku V60. (Trzecia sprawa, sam już nie wiem czy to jakiś nawrót atawistycznych oczekiwań: bardzo podoba mi się metal, z którego wykonano dzbanuszek. Nie za ciężki, bardzo „dźwięczny” w formie — aczkolwiek naprawdę wszystko zrobione jest bardzo precyzyjnie.)

Jak parzyć kawę w dripie Kalita Wave Steel? Cóż, ja robię to tak: biorę mój miecz z kuźni Hattoriego Hanzo i mielę kawę dość grubawo. Filtr wciskam do „kubeczka” (nie jest to wbrew pozorom takie trudne, wydaje mi się, że porządne zwinięcie filtra do Chemeksa jest większym wyzwaniem), a następnie skraplam go pewną ilością gorącej wody. Zmieloną kawę sypię do filtra, zalewam niewielką ilością wody (wstępne zaparzanie). Po odbąbelkowaniu powolutku-pomalutku, zalewam ten zajzajer resztą wody — i voilà! — po kilku chwilach pyszna kawa zbiera się w filiżance czy co tam podstawię. A zdarza mi się nawet podstawiać… Chemeksa, który świetnie służy jako podręczny czajniczek.

Jaki smak ma kawa zaparzona w blaszanej Kalicie? Eksperci pewnie by podkreślili, iż wskutek wolniejszej ekstrakcji — wymuszonej kształtem dna drippera oraz stosowanych filtrów — kawa ma łagodny i pełniejszy smak. To prawda, że Chemex w porównaniu do Kality to petarda, natomiast choćbym nie wiem jak próbował, w ogólności większych różnic względem kawy zaparzonej w Hario nie widzę.
Natomiast zawsze fajnie jest pokombinować: różne odmiany kawy, różny sposób mielenia, różny sposób zaparzania — powtarzalności większej w tym wszystkim nie mam, ale przecież to nie jest fabryka Henry Forda, tu nie chodzi o taśmę produkcyjną. Kawa jest jak poezja, z tą różnicą, że obcowanie z nią jest znacznie łatwiejsze.

Uprzedzając krytyczne pytania i wątpliwości: oczywiście to wszystko nie zajmuje mi piętnaście sekund — być może metoda przelewowa nie jest dla tych, których będzie gryzło, że japoński automatyczny zegarek będzie gubił minutę tu czy tam — natomiast nieodmiennie zaparzanie kawy w taki cwany sposób sprawia mi bardzo dużo przyjemności.
Czego sobie i P.T. Czytelnikom życzę, zaś do życzeń przyłącza się ekipa sponsora — sklepu ze Świeżo Paloną kawą — gdzie nie takie cudeńka można kupić (i ja tę Kalitę tam za swoje kupiłem, bo warto i polecam).