Czytając recenzje publikowane w prasie zawsze się zastanawiałem czy dużym wzięciem cieszą się tytuły (książek, filmów, spektakli), które same w sobie pozwalają nieźle zarobić — wiadomo, że wierszówka za napisanie frazy „Ja, robot” będzie inna niż za taki tytuł jak „Ja, Piotr Rivière, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich…„.

W dużym skrócie — spektakl trwa prawie 4 godziny, zatem recenzja musi być wyraźnie krótsza — jest to opowieść o zabójstwie dokonanym w 1835 r. przez normandzkiego wieśniaka (prawdziwy Pierre zabił trzy osoby, sztuka zawsze wymaga przesady — u Agaty Dudy-Gracz ofiar jest 42). W pierwszej, kryminologicznej, części poznajemy okoliczności zbrodni, pomagają nam w tym zeznania zamordowanej matki, brata, sióstr i sąsiadów.
W drugiej… po przerwie ma miejsce to wszystko, co pozwala mi stwierdzić, że „Ja, Piotr Rivière…” jest dziełem piekielnie trudnym w odbiorze. Na tyle trudnym, że nadal mam mętlik w głowie — a o tym, że nie tylko ja przekonuje mnie fakt, że musiała minąć dłuższa chwila zanim publika zrozumiała, że to już koniec i czas na oklaski — a nie jeszcze jedna wielowymiarowa scena…
„Ja, Piotr Rivière…” na pewno nie jest teatrem dla każdego. Trudny, brutalny, momentami tragikomiczny (jak zawsze rewelacyjna Justyna Szafran) — jednak w żadnym przypadku nie odważę się skwitować go sakramentalnym szczerze polecam!