To bardzo ciekawe doświadczenie: zyskać renomę psiego turysty tak silną, by służyć innym poradą. Czy to za sprawą wiosny, która tuż-tuż — tradycyjnie ludzie zaczynają się interesować zwierzakami (także tymi schroniskowymi) — czy po niedawnym zagajeniu gdzie można wyskoczyć na lepszy weekendowy spacer w pobliżu Wrocławia — dość rzec, że w ostatnich tygodniach trafiko kilka pytań pt. „lubię się ruszać — jaki pies dla osoby aktywnej będzie najlepszy?”…
Dziś zatem subiektywny przegląd ras psów, którymi — moim skromnym i tendencyjnym zdaniem — może zainteresować się człowiek lubujący się w spędzaniu wolnego czasu na świeżym powietrzu. Górskie wędrówki, leśne wędrówki, długie wędrówki — ale zawsze z psem.

Jeśli pies ma być mały — schipperke: jeśli słyszeliście, że mały pies ma krótkie nogi i mało sił, więc nie może daleko chodzić, to spieszę zdementować tę plotkę. Istotne są cechy indywidualne, które mają dużo wspólnego z budową psa, jego historycznym przeznaczeniem — nie bez kozery przecież największe ciaptaki to właśnie psy największe gabarytami.

Schipperke to rasa niewielkich psów pasterskich (waga ok. 3-8 kg, ok. 30 cm w kłębie). Cyfry nie mogą kłamać? wystarczy popatrzeć na zdjęcie — te niewielkie psy nieprzypadkowo pochodzą z Belgii — nieprzypadkowo, bo przecież nazywa się je małymi belgami (toć to owczarek belgijski groenendael w miniaturze). Temperamentne, silne, odważne, wytrzymałe — zdrowe i długowieczne. Nadają się do psich sportów, chętnie łażą na długie spacery, mogą biegać, podróżować, etc.
Alternatywnie owczarek szetlandzki (Sheltie) lub Corgie — te drugie mają chyba wątpliwą renomę psów królewskich, a przecież Welsh Corgie Pembroke to mała petarda, która na tych swoich krótkich łapkach może zadziwić niejednego większego psiaka („a 6 mile hike would be cake”).
Jeśli pies ma być średniej wielkości — Australian Cattle Dog (Blue Heeler): cóż, wiele osób bierze je za zwykłe pokraki lub po prostu przedstawicieli rasy Cundel-Boory — a tymczasem te nieznane, niedocenianie, pozostające w cieniu swoich imponujących kuzynów pastuchy nadają do wszelkich aktywności na świeżym powietrzu — jak przystało na psy pracujące przy dużym bydle — wręcz idealnie.

ACD to pies czujny, odważny, wytrzymały, zwinny, zdrowy, długowieczny, wierny, wesoły, niezależny, bardzo inteligentny — wyśmienicie sprawdza się w sporcie, w pracy (psy lawinowe, ratownicze, etc.), w zaawansowanej turystyce — bez dużej ilości świeżego powietrza nie podchodź (na szczęście nie wymagają dużo czasu na pielęgnację).
W konstrukcji bardzo zwarte, z mocno umięśnioną klatką piersiową; ważą od 13 do 25 kg, w kłębie osiągają ok. 45 cm (suki) i ok. 50 cm (psy).
Subiektywnie uważam, że Australian Cattle Dog mają przepiękne umaszczenie sierści — mnie się najbardziej podobają tri-colory, ale fajne są też blue-merle (marmurkowe).
Aha, wszystko wskazuje na to, że fest rozrośniętym mieszańcem ACD jest Kuata. No i warto zauważyć, że z australijskim psem do bydła podróżował Mad Max.
Alternatywnie: owczarek australijski Kelpie lub Polski owczarek nizinny (wybór nr 1 dla alergików) — bo cudze chwalicie, polskiego nie znacie (aczkolwiek wadą PON-a może być szczekliwość).
Jeśli pies ma być średniej wielkości ale nieco większy — owczarek belgijski Malinois: cóż, tekst ma charakter subiektywny, ergo kąśliwie i subiektywnie mogę dodać: choćbyś od 30 lat miał licencję na awionetki, nie waż się siadać za stery A-10 Warthog… Ale jeśli myślisz o samotnej wyprawie w góry Transylwanii, będziesz przedzierał się wśród lewantyjskich Beduinów lub przypuszczasz, że konieczne może okazać się odparcie kilku napadów raubritterów na pogórzu Rurytanii — maliniak będzie psem idealnym.

Problem w tym — cóż, nie będę owijał w bawełnę, dla nieprzygotowanego przewodnika Malinois to naprawdę problem — że te psy to nie tylko istny Land Rover Defender z silnikiem V12, ale i są wyposażone w coś na wzór psiej kartaczownicy Gatlinga. Jeśli zatem Wasza aktywność przynajmniej od czasu do czasu polegać będzie na rozpraszaniu neonazistowskich bojówek, uśmierzaniu kibolskich zamieszek, skokach HALO/HAHO lub chociaż zwykłych działaniach antyterrorystycznych (jak niespodziewana wizyta w domu na uboczu Abbottabad) — można brać w ciemno.

Owczarek belgijski Malinois to pies na pozór niepozorny — nie tak imponujący (ani hałaśliwy) jak owczarek niemiecki. Szybko i pilnie się uczą, nieustraszone, niezniszczalne… bardzo nieufne wobec obcych, dość agresywne, trudne w prowadzeniu — stąd są niezrównanymi psami służbowymi. Ważą od 25 do ok. 35 kg, w kłębie sięgają do 55 cm (suki) i ok. 62 cm (psy). (Dla porównania: Kuata jest wielkości sporego samca Malinoisa.)
Wszystkie te cechy mogą się idealnie sprawdzić w podróży — albo kompletnie schrzanić wakacje. Wybór należy do przewodnika :-)
Alternatywnie: owczarek belgijski Tervueren lub owczarek belgijski Groenendael (Lakenoisa widziałem tylko na obrazku) — bo też pochodzą z Belgii i też są bardzo fajne i aktywne, ale nie potrafią samodzielnie otoczyć i wziąć do niewoli nieprzyjacielskiego plutonu.

Zamiast podsumowania: jeszcze raz podkreślam, że powyższy tekst ma charakter czysto subiektywny — stąd nie wspomniałem o innych rasach psów, które na pewno super nadają się na łazęgi (husky, malamuty, wyżły węgierskie, etc. etc.). Sęk w tym, że osobiście i subiektywnie uwielbiam psy pasterskie — stąd też każda ze wspomnianych powyżej ras ma rys psa pracującego, stróżującego. Nie, nie mam owiec ani krów, natomiast w owczarkach cenię ich niesamowite przywiązanie do przewodnika, olbrzymią potrzebę kontaktu z przewodnikiem, dużą inteligencję terenową, zapał do odkrywania nowych miejsc.
I disklajmer no. 2: powyższe proszę traktować wyłącznie w kategoriach teoretycznych rozważań: chociaż z psem łażę (nie tylko po górach) od prawie 15 lat, to jednak przedstawiciela żadnej z w.w. ras nie miałem nigdy (Boss był 110% Malinoisem, acz bez papierów, Kuata w rodzinie jakiegoś ACD mogła mieć). Zatem subiektywne poglądy i opinie mają źródło w wieloletnich rozmowach, obserwacjach, zainteresowaniu tematem — ale wyłącznie w psach obcych.
Niemniej pamiętajcie, że najfajniejsze psy zawsze znajdziecie w bidulach — nawet jeśli nie trafi się akurat nic rasowego (chociaż są przecież rasy nadreprezentowane wśród porzuconych lub oddawanych…), prawie zawsze da się znaleźć coś „w typie”, coś, co będzie nam wiernie pałętało się pod nogami.
Zdecydowanie polecam!
PS to pierwszy tekst z planowanej (?) serii „jak żyć?” — czyli lajfstajl jak ja go widzę najlepiej.