To nieprawdopodobne ale potwierdzone: powiedzieć dziś nieco młodszemu pokoleniu, że idzie się do kina na kontynuację kultowego filmu „Trainspotting” — zero reakcji. Czy to oznacza, że „T2 Trainspotting” nie ma szans w dzisiejszym wymuskanym świecie niegrzecznych opowieści dla grzecznych dzieci?

W dużym skrócie i nie paląc: minęło 20 lat, Renton wrócił do Edynburga z emigracji, spotyka Sick Boya i Spuda… spotyka też Begbiego — tego wolałby uniknąć. Najnowsze dzieło Danny’ego Boyle’a to nie remake, to po prostu dogrywka.
Ale czy twórcom „T2 Trainspotting” udało się wsiąść po raz drugi do tego samego pociągu? Cóż, czas pokaże — wszakże żaden utwór nie staje się kultowy od pierwszego dnia, musi się uleżeć, ucukrować. W filmie A.D. 2017 na pewno mniej jest tego punkowego nerwu; cóż, choose your life — jak zgrabnie tłumaczy Renton — w czasach Twittera i Fejsbóka oznacza coś całkowicie innego niż dwie dekady temu.
Czy warto iść na „T2” do kina — i czy warto go zobaczyć nie mając w pamięci jedynki? Na pierwsze pytanie odpowiadam: oczywiście, że warto, chociaż możecie być lekko zawiedzeni. Jeśli natomiast nie kojarzycie o co chodziło chłopakom 20 lat temu spieszę zapewnić, że w filmie znajdziecie niezbędne podpowiedzi — bo przecież na oko 1/5 dzieła to wprost odniesienie do przeszłości.
Dla mnie bomba, ale czy super bomba — to się okaże.