Pisałem tu kilka miesięcy temu, że — całkowicie nieobiektywnie — za najpiękniejsze góry świata uważam Góry Stołowe — o których dość obiektywnie myślę, że mogą być atrakcyjne nawet dla niekoniecznie zdeklarowanego miłośnika gór.
Każda teoria jest jednak do bani, jeśli nie sprawdza się w praktyce — zatem postanowiliśmy wykorzystać pierwszy wiosenny weekend by naocznie sprawdzić jak zmieniły się Hejszowina i Broumovské stěny przez pięć miesięcy nieobecności.
Na początek garść suchych faktów: wypad trwał bite cztery dni (piątek-poniedziałek, baza w Karłowie), podzieliliśmy go po równo na polskie Góry Stołowe (Hejszowinę) oraz czeskie Broumovské stěny; kurczę, mało które góry udało mi się dotąd odwiedzać równie często… a i tak mało gdzie odczuwałem (i nadal odczuwam!), że to cały czas paskudnie mało…
Pierwsze zdziwienie: wreszcie udało mi się zaprowadzić moją czeredę na Fort Karola i w Błędne Skały. Było to o tyle łatwiejsze, że przed sezonem kamienny labirynt jest praktycznie pusty (nieczynne są też kasy biletowe). Nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak to świetne miejsce może wyglądać w okresach nasilenia turystycznego.
Drugie zdziwienie to najlepszy dowód, że wybierając ścieżkę na mapie nie można bazować wyłącznie na gęstych poziomicach. Znając przecież i uwielbiając Sawannę Pasterską nie powinienem mieć najmniejszych wątpliwości, że Sawanna Łężycka (Łężyckie Skałki) jest miejscem genialnym. Wreszcie znaleźliśmy na nie czas — zafundowawszy sobie powrót z Błędnych Skał przez Darnków — a tam… surrealizm ostańców piaskowcowych… zaiste, tego się nie da opisać ani pokazać na fotografii.
Drugiego dnia nasze nogi (i psie łapy) powiodły nas kolejną piękną okrężną trasą: przez Niknącą Łąkę i Skalne Grzyby do Batorowa i Batorówka, a później wzdłuż Urwiska Batorowskiego, przez Skały Puchacza, Kopę Śmierci i Narożnik. Wszędzie te nieprawdopodobne piaskowce, z których czas i siły natury sformowały bajeczne formy. Hejszowina wielka jest i basta!
Końcówka marca w Hejszowinie zapewnia moc wrażeń: słonko już potrafi lepiej przygrzać, ale jeszcze można pośliznąć się na lodzie — kątem oka spoglądając na wybudzoną już z zimowego snu, wygrzewającą się na kamieniu, żmiję. Można się spocić, ale można też zmarznąć!
Jeszcze raz podkreślę: Góry Stołowe to nie tylko fenomenalne obrazy ułożone przez naturę, to także liczne przykłady wielowiekowej bytności człowieka w tych górach. Krzyż Marty z epoki Wojny Trzydziestoletniej, dawne drogowskazy, często wyryte wprost na skale lub na ustawionych słupkach, znaki graniczne… Te tereny naprawdę żyją historią.
Zdecydowanie niedocenianą przez polskich turystów częścią Gór Stołowych są Broumovské stěny — leżące po czeskiej stronie granicy bardzo ciekawe pasmo. W Broumovské stěny najłatwiej przejść szlakiem prowadzącym z Pasterki (emocje przy mijaniu Machowskiego krzyża gwarantowane), można też podjechać autem, na przykład przez Tłumaczów (polecamy fajny parking turystyczny w Božanovie).
Na pierwszy rzut poszła część południowo-wschodnia Broumovskich stěn: Koruna (z fajnym punktem widokowym), formacje skalne w okolicy Božanovský Špičáka, ikoniczna Kamenná Brána, a także jeszcze jedna vyhlídka na wierzchołku o znaczącej nazwie Velká kupa. Co krok zapierające dech w piersiach formacje skalne, niesamowite widoki z powietrznych punktów obserwacyjnych — naprawdę jest się czym zachwycić.
Kolejny dzień poświęciliśmy na część północno-zachodnią: ze wsi Martínkovice poprzez głęboki i ocieniony Zaječí rokle (Zajęczy wąwóz) i dalej czerwonym szlakiem, przez powietrzne Supí hnízdo (Sępie gniazdo) i niesamowite, szerokie i głębokie Skalní Divadlo (Skalny Teatr) aż po Hvezdę (Gwiazda) z charakterystyczną kaplicą i dużym budynkiem schroniska.
Akurat tym razem na Hveździe kończyła się nasza wędrówka, pozostało tylko szybkie zejście w kierunku Brumowa i powrót szlakiem rowerowym do samochodu (którym rzecz jasna podjechaliśmy po niezbędne zaopatrzenie). Dzięki temu miałem kilka chwil na oddech i zastanowienie — gdzie nas w najbliższym czasie oczy poniosą, na jaką to wędrówkę się udamy?
Zaznaczam: wspólną wędrówkę — czyli z psiakiem plączącym się pod nogami. Przez te kilkanaście lat odkąd bujam się z psem po górach tak się przyzwyczaiłem do towarzystwa czterech łap na szlaku, że już sobie nie wyobrażam innych wypadów (pamiętając okres przerwy — wiem co mówię…). Wiem co tracę (por. mój tekst o psach w parkach narodowych), ale dobrze wiem co zyskuję.
Na szczęście takich dylematów nie ma w Górach Stołowych. Ani w ich polskiej części, ani w cudnych Broumovskich stěnach nie ma przeciwwskazań — zakazów, szczególnych trudności — jeśli chcemy wędrować z psem. Teren jest przyjazny, wody na szlaku raczej nie brakuje, niewiele jest miejsc, które mogą sprawić trudności nawet mniej wytrenowanym psiakom.
To były świetne cztery dni w świetnych Górach Stołowych. Jeśli mnie zapytacie: czy tyle czasu w takich niewysokich i niewybitnych górkach to nie przesada, odpowiem — przecież ledwieśmy liznęli największe atrakcje. Przecież tym razem całkowicie poza naszym zasięgiem były: Szczeliniec Wielki i świetne ścieżki wokół Pasterki czy Wambierzyc, szlaki prowadzące przez Białe Skały i Torfowisko Batorowskie; a przecież jeszcze Skalne Miasta, a przecież jeszcze Zawory…
…no właśnie, Zawory!