Nie chciałem pisać na łamach Czasopisma o śmierci Igora Stachowiaka — nawet nie dlatego, że wydaje mi się, że wystarczająco sprawę rozgrywają politycy — ale tak po prostu; jednak poniekąd wywołany do tablicy pytaniami P.T. Czytelników postanowiłem przelać na klawiaturę kilka moich wątpliwości i przemyśleń.
Po pierwsze trzeba rozdzielić wątki: niezależnie od tego czy Igor Stachowiak był poszukiwany za jakieś czyny, które popełnił (lub nie popełnił, bo jak się okazuje zatrzymano go ze względu na podobieństwo do osoby, która… uciekła policji), policja nie jest od wymierzania samosądu w toalecie. Po drugie bez znaczenia jest czy Igor Stachowiak był pod wpływem narkotyków lub dopalaczy — jeśli za to jest paragraf, to proszę realizować te paragrafy i nic więcej.
Stąd też chamskie i idiotyczne jest tłumaczenie się policji, której zdaniem zatrzymanie było prawidłowe, bo Igor Stachowiak był poszukiwany (za rzekome oszustwo), a przyczyną zajścia było stawianie oporu. Chamskie jest tłumaczenie ministra Ziobro, że przyczyną śmierci nie było użycie paralizatora, lecz narkotyki — nawet jeśli rzeczywiście ofiara była pod wpływem tego rodzaju środków, nie usprawiedliwia to żadnych tortur. Warto też zauważyć, że na filmie nie ma żadnego oporu — jest chłopak, który leży i prosi o spokój, a „policjanci” zabawiają się w katów…
Są też dodatkowe fakty, które obciążają władze: wszystko wskazuje na to, że sprawie próbowano ukręcić łeb, i można stawiać pytania czy w tym ukręcaniu łba nie brali udziału politycy?…
Dostrzegam w sprawie jeszcze drugie dno: ustawodawca od lat skupia się wyłącznie na poszerzeniu i pogłębieniu uprawnień różnych służb. Przysłowiowe psy służbowe i akwalungi dla policji skarbowej czy innej KAS brzmią jak anegdota, jednak wyposażenie straży gminnych w broń palną, permanentna i totalna inwigilacja — przy iluzorycznej kontroli sądowej — a nawet brak elementarnej jawności jeśli chodzi o wprowadzanie stopni alarmowych, czy też wysyłanie policjantów przeciwko demonstrantom — to posępna rzeczywistość.
Tymczasem nie byłoby tak łatwo o nadużycie władzy, gdyby ustawodawca nie wychodził z założenia, że panaceum na wszystkie negatywne zjawiska społeczne jest zwiększanie uprawnień służb. Wiadomo, że mentalnie łatwiej jest „przekroczyć uprawnienia”, zwłaszcza jeśli nie są one jednoznacznie określone, a zachęta do łamania prawa idzie z góry (vide pogwałcenie autorytetu Trybunału Konstytucyjnego, vide nie-wykonanie wyroku w sprawie inwigilacji) — niż po prostu popełnić jednoznaczne przestępstwo.
Sprzyja temu język prawa: przecież to nienormalne, że w takim przypadku mówi się o „przekroczeniu uprawnień”, nie o — pobiciu, torturach, naruszeniu tajemnicy korespondencji (teraz trzeba było Adama Bodnara, żeby nazwać rzeczy po imieniu — „Rzecznik Praw Obywatelskich podkreśla, że nagranie pokazane w TVN wskazuje w sposób jednoznaczny na stosowanie tortur przez funkcjonariuszy Policji”).
Wszystko to oznacza, że władza jasno daje nam do zrozumienia, że w relacjach z jej „bijącym sercem” obywatel ma być bezsilny, niezależnie od tego jakiego rodzaju zalegalizowanym szykanom zostanie poddany. Zalegalizowanym, bo przecież cokolwiek władza wymyśli, opublikuje się w Dzienniku Ustaw, a protesty są wyśmiewane i bagatelizowane.
Kończąc smutny felieton: czy tylko ja widzę w sprawie śmierci Igora Stachowiaka istotne podobieństwa do zabójstwa Grzegorza Przemyka? Pobity na śmierć przez stróżów prawa; funkcjonariusze działający z najniższych pobudek (zemsta); ukręcanie łba sprawie (za śmierć Przemyka odpowiedzialność zrzucono na sanitariuszy, śmierć Stachowiaka miała zniknąć wśród proceduralnych formalizmów).
Minęły 33 lata i 1 dzień, nie ma już Milicji Obywatelskiej, nie obowiązuje już zasada, że władza ma zawsze rację — a czasem jakby nic się nie zmieniło…