Siedmiomilowymi krokami zbliżają się wakacje — czas, który z niejasnych przyczyn uchodzi za bardzo trudny dla zwierząt domowych, a zwłaszcza psów. Przyszło mi na myśl, że może dobrze będzie spróbować rozwiać część wątpliwości; w punktach, bo tak może będzie łatwiej — co ze sobą zabrać, o czym pamiętać i jak się przygotować do wyjazdu z psem w góry?
Na początek jednak akapit wprowadzający: psów w Polsce jest ponoć 7 milionów; niech średnio na jeża przypada półtora pieska na jedno gospodarstwo rolne (1,4 mln), okazuje się, że w miastach może żyć 4,9 mln psów. Statystycznie na wakacje jeździ co drugi Polak — czyli 2,5 mln najlepszych przyjaciół może spędzać lato w domu ze swoim panem lub panią — co oznacza, że kolejne 2,5 mln psów ma szansę wyjechać na wakacje ze swoim przewodnikiem… sporo (pieski wiejskie pomijam w moich rozważaniach, aczkolwiek nie dlatego, iżbym odmawiał prawa do wypoczynku rolnikom).
I teraz wypunktowanie łopatologiczne:
- trawestując hasło z kampanii Billa Clintona — psy-chologia, głupcze! Najtrudniej chyba się przemóc, uwierzyć, że pies na wakacjach nie jest kłodą u nogi, lecz świetnym kompanem wędrówek i wspólnie spędzanego czasu;
- psy pływają pod żaglami, uczestniczą w kajakowych spływach, psy zasuwają za rowerami, psy zdobywają góry — to nie są jakieś niesamowite psy na dopingu, to są zwykłe psiaki, nawet takie za 35 złotych;
- nie ma co się tłumaczyć, że „mój piesek jest mało aktywny i nie potrzebuje” — właściwie nie ma czegoś takiego jak aktywny/nieaktywny pies, bo pies się dostosuje do pańskiej aktywności;
- przewodnik oszpejony, a pies z kulawą nogą? już nie te czasy: obroża monitorująca aktywność psa, jego puls i tętno oraz umożliwiająca lokalizację zwierzaka via GPS to must-have…
- no dobra, pies by się uśmiał — jeśli chodzi o sprzęt to pies dużo nie potrzebuje, natomiast w trudniejszym terenie zawsze przydają się szelki, i to najlepiej takie, które są stworzone z myślą o psich aktywnościach; smycz nieco dłuższa niż zwykła (my najczęściej używamy 4-metrowego kawałka liny wspinaczkowej); amortyzator i pas biodrowy — niektórzy używają i chwalą (o tym pierwszym przypominam sobie na szlaku, później zapominam…);
- furorę wydają się robić buty dla psów (na podeszwie Vibram!) — no nie wiem, nie wiem… może gdybyśmy planowali dwumiesięczny trekking, ale okazjonalne dwa tygodnie przez granity i piaskowce poprzetykane glebą chyba nie stawiają aż takich wymagań psim łapkom;
- psie żarcie: to oczywista oczywistość, że solidny wysiłek wymaga odpowiedniego posiłku, toteż nie dość, że nasza psinka dostaje karmę wysokoenergetyczną, to jeszcze zawsze zabieram dodatkową porcję na szlak. Po kilku godzinach wędrowania zawsze dobrze jest zrobić dłuższy odpoczynek, wtedy jest micha, która daje siły na dalszą wędrówkę;
- woda dla psa: od późniejszej jesieni do późniejszej wiosny właściwie nie ma problemu — jest chłodniej, a zwierzę zawsze sobie coś znajdzie. Jednak jeśli temperatury sięgają 20 stopni trzeba pamiętać o tym, że nasz futrzasty towarzysz drogi ma swoje potrzeby. Dlatego w plecaku zawsze mam 1,5 litra wody dla psa, w przypadku 35-kg sztuki to minimalna ilość na 5-7 godzin marszu — licząc, że coś trafi się po drodze. Stąd zawsze staram się tak zaplanować trasę, by przebiegała wzdłuż potoków i strumieni — nie dość, że pies się napije, to i może ochłodzić z zewnątrz;
- planowanie trasy to nie tylko wybór ścieżki przy strumieniu — nawet jeśli w Tatrach Słowackich psu wolno wszędzie, to przecież nie ma co marzyć, by udało mu się przejść każdy szlak (to samo tyczy się pięknych via ferrata). Płochliwy pies będzie miał kłopot z tłumami ludzkimi, dlatego lepiej mu oszczędzić takich atrakcji. Każdy przewodnik powinien znać swoje zwierzę na tyle dobrze by mieć jasność z jakiego rodzaju traską będą problemy;
- jeśli Wasz szlak przebiega przez park narodowy, warto sprawdzić czy pies jest tam mile widziany; w Polsce pojęcie ochrony przyrody czasem stoi na głowie (chodzi o przekonanie, że 1 pies czyni więcej spustoszenia niż 10 drwali i 10 wycieczek szkolnych…), a szkoda płacić mandat (czasem sprawdzić to za mało, bo regulaminy parków potrafią wprowadzać w błąd);
- duperele: w plecaku zawsze ląduje też paszport dla psa, bo dla mnie góry zwykle oznaczają granicę, a także książeczka zdrowia i kleszczołapka (im wyżej tym mniejsze ryzyko spotkania tego pajęczaka, ale zawsze); po przygodach ze żmiją będę pamiętał by uprzednio zanotować namiary na okolicznych weterynarzy; zawsze staram się też mieć przy sobie nóż (wnyków na własne oczy nie widziałem, ale nie chciałbym zmierzyć się z nimi gołymi palcami).
I to by chyba było na tyle jeśli chodzi o przygotowanie psa w góry — jeśli coś sobie jeszcze przypomnę, dołożę w komentarzach :-)
Tak czy inaczej zdecydowanie zachęcam: zabierajcie psiaki ze schronisk i biduli, zabierajcie je ze sobą na dłuższe i krótsze wędrówki!