Felieton, zgodnie z założeniami i prawami gatunku, to subiektywne przedstawienie stanowiska autora. Felieton ma prawo być tendencyjny, jednostronny — ba, osobiście uważam, że felieton nieprześmiewczy i niezłoślistkowy nie jest felietonem (vide twórczość Kisiela).
Niemniej skoro P.T. Czytelnicy domagają się — w komentarzach pod tekstem pt. „O tym, dlaczego rozważałbym — gdybym rozważał — emigrację do Czeskiej Republiki?” — przedstawienia drugiej strony medalu, będzie druga strona medalu.

Dziś zatem kilka punktów — nadal w konwencji felietonu — dlaczego emigracja „do Czech” jest niewarta uwagi:
- najwyższą górą Czech (i Czeskiej Republiki też) jest… Śnieżka — nie dość, że marne 1603 m n.p.m., to w dodatku z takiego Lipna nad Vltavou jest to jakieś 380 km. Z Suwałk do Karpacza jest dwa razy dalej, ale porównajmy powierzchnię obu państw — proporcja jest zdecydowanie bardziej korzystna dla Polaków (nic to, że z Lipna jest bliżej do Salzburga, przecież mówimy o najwyższej górze Czech);
- Czechy nie mają dostępu do morza — tu akurat brak mi umotywowania, ale pewnie nie mogą przez to spławiać swoich towarów rzekami do portów;
- Czesi remontując drogę zamykają ją zwykle na amen — w tym roku odczują to turyści spędzający wakacje w Świeradowie Zdrój (zamknięcie drogi do Novego Mesta) — być może dlatego nie potrzebują morza, bo i tak by nie dojechali?

- w języku czeskim nie ma takich wyrażeń jak „Jan Trzeci Sobieski” lub „Józef Piłsudski” — jest Jan Hus, ale to nie to samo; w 1918 roku nikt nie wysiadał z pociągu, nikt nie walczył o niepodległość — być może Czechosłowacja właściwie nie chciała tej niepodległości, która została im po prostu dana jako efekt „rozszarpania” C.K. Habsburgów (i kary za wywołanie wojny);
- ba, Czesi nie mają prawdziwej nazwy dla swojego państwa — Czechy to przecież nic innego jak jedna (największa) z części państwa (obok Moraw i Śląska), Czechia chyba się nie przyjęła; część obywateli Czeskiej Republiki pogodziło się z Czesko, ale to są tylko „ksywki”;
- nie dziwi nic skoro czeski język jest niezrozumiały dla Polaków — šukat to chyba każdy wie, ale żeby na maj mówić květen? sklep na piwnicę? hory na góry? Przecież to się może pomylić!
- Powstanie praskie nijak nie może równać się do Warszawy 1944 roku — a bombardowanie Pilzna do skutków obrony Festung Breslau; czeski ruch oporu w czasie II Wojny Światowej właściwie nie istniał, zaś czeska kolaboracja jest faktem (nawet jeśli Legion SS „Św. Wacława” nie wyszedł nigdy poza rozmiary kompanii);
- tradycyjna (?) czeska kuchnia to osobna historia — miłośników ciężkawych, zawiesistych potraw nie zawiedzie np. svíčková, ale nieoczywiste niespodzianki (kotlet na słodko) mogą być trudne dla wyrobionego polskiego podniebienia;

- niektóre czeskie browary też się sprzedały zagranicznym koncernom — np. Plzeňský Prazdroj to SABMiller, Starobrno to Heineken. Nadal istnieją niewielkie browary, w większości o zasięgu lokalnym, ale nie przyjęła się tam nowa fala piwowarstwa (a przynajmniej nie w takim stopniu jak w Polsce; może to dlatego, że czeski konsument jest przyzwyczajony do swoich ležáków?);
- czeska waluta jest dodupniejsza od polskiej: około 0,16 złotych za 1 czeską koronę to śmiech na sali — dwustukoronówka, którą się tak chwalę na zdjęciach to przecież ledwie nasze trzy dyszki;
- w ogóle Czesi na pewno są od nas biedniejsi — wprawdzie PKB na czeską lub morawską głowę to $17,2 tys. (w 2015 r.) PKB na polską głowę to $12,5 tys. (w 2015 r.) — ale widać na ulicach: Škoda, Škoda, Škoda, tylko kaczka na widelcu.
Tradycyjnie czekam na polemikę zbijającą — lub komentarze aprobujące i naprowadzające :-)