Krótko i na temat: do laski marszałkowskiej wpłynął projekt grupy posłów PSL znoszący — przykrą i raczej niespecjalnie zrozumiałą — instytucję „zmiany czasu” (projekt nowelizacji ustawy o zmianie ustawy o czasie urzędowym na obszarze RP, por. „Rozporządzenie o psuciu zegarków”).

Planowane przepisy zakładają, że czasem urzędowym będzie czas letni środkowoeuropejski (CEST, UTC+02:00) — czyli ten, który w Polsce obowiązuje latem. Gdyby ustawa weszła w życie przed 29 października 2017 r., ostatnia marcowa „zmiana czasu” byłaby ostatnią w historii kraju.
Czasem urzędowym na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej jest czas letni środkowoeuropejski.
Konsekwencją nowelizacji byłby jednak nie tylko koniec „zmiany czasu” — czyli psucia zegarków poprzez ich cykliczne przedstawianie w przód i w tył. Dodatkowym, chyba niezamierzonym skutkiem, byłoby „rozregulowanie” naszych czasomierzy względem innych państw europejskich. Spodziewałbym się także (chyba nie tak nielogicznych) pytań: dlaczego akurat czas letni — skoro naturalnym czasem dla naszej strefy jest czas zimowy? Warto bowiem zauważyć, że czas letni na stałe oznaczałby, że w grudniu słonko pojawiałoby się w okolicach godziny 9.00… późnawo.