Nie chciałem poświęcać uwagi dzisiejszemu orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego (a może tzw. „Trybunału Konstytucyjnego”?) — o tym, że przepisy procedury cywilnej nie pozwalają sądom powszechnym na ocenę prawidłowości wyboru Julii Przyłębskiej na prezeskę TK (wyrok z 11 września 2017 r., K 10/17) — jednak skoro wydany z rana wyrok już wczesnym popołudniem został opublikowany w Dzienniku Ustaw (Dz.U. z 2017 r. poz. 1727) — to chyba coś jest na rzeczy…
…ano na rzeczy jest przecież Sąd Najwyższy, który już jutro ma zająć się takim samym pytaniem (por. „Czy sąd powszechny jest kompetentny do oceny powołania Prezesa Trybunału Konstytucyjnego?”, obecnie sprawa ma sygnaturę III SZP 2/17).
W świetle dzisiejszego wyroku TK — wydanego i opublikowanego w iście szatańskim tempie! — sprawa jest jasna: jutro SN może co najwyżej umorzyć postępowanie (bo skoro trójpodział władzy stoi na przeszkodzie ocenie skuteczności powołania przez sąd powszechny, to i nie ma podstaw do wydania uchwały przez SN).
I niezależnie od tego, że generalnie z dzisiejszym wyrokiem TK się zgadzam — zgadzam się generalnie, ponieważ nie zgadzam się co do szczegółów — żaden sąd nie może ot tak sobie, w żadnym trybie, oceniać lub podważać wyboru prezesa Trybunału Konstytucyjnego — ale przecież sąd badający spór ma obowiązek badać czy w tej sprawie strona jest właściwie reprezentowana (przez uprawniony organ, względnie czy ów organ udzielił prawidłowo pełnomocnictwa) — to najwięcej pożytku mamy z faktu, że chyba już jest jasność co do pożytku z przyszłych orzeczeń TK — które będzie można traktować jako ciekawostkę, nie jako merytoryczną wypowiedź co do prawa.