Szanowni P.T. Czytelnicy, jeśli chcielibyście iść do kina na fajny film — eureka! Wreszcie do kin trafiło coś, co tygrysy lubią najbardziej! — czyli świetny Gary Oldman w roli Winstona Churchilla (w skądinąd naprawdę bardzo dobrym filmie „Czas mroku”).
Zaczynając od początku: jest maj 1940 roku, po miesiącach „dziwnej wojny” oraz porażce w Norwegii, niemiecka nawała ruszyła na Francję i Benelux. W Londynie władzę traci Neville Chamberlain, na czele rządu staje nieco zdziwaczały, wręcz wyciągnięty z lamusa — Winston Churchill.
Okazuje się, że zanim przyjdzie mu zmierzyć się z Hitlerem (i wymyślić w jaki sposób można uratować setki tysięcy żołnierzy odciętych na plaży w Dunkierce) musi poradzić sobie z wewnętrzną opozycją i zdobyć realne poparcie w parlamencie. Torysi pamiętają mu nieudany desant pod Gallipoli w 1915 r. i przejście w szeregi Partii Liberalnej (na prawie 20 lat), dołki kopią pod nim Chamberlain i lord Halifax, których zdaniem powinno się negocjować pokój, żeby ocalić Imperium. (Dziś to może dziwić, ale jeszcze w 1940 r. w elitach brytyjskiej władzy dość silne były sentymenty proniemieckie — niekoniecznie profaszystowskie (Oswald Mosley na żadne szczególne poparcie liczyć nie mógł) — film o tym raczej nie wspomina…)
O tym właśnie jest film „Czas mroku” — o tych kilkunastu dniach wiosną 1940 r., które mogły zaważyć na historii świata: gdyby nie Churchill, gdyby nie jego niepoprawny optymizm i zajadły upór.
A poza tym: naprawdę genialny Gary Oldman, który wspiął się na wyżyny wyżyn. Jego Churchill jest… jak żywy (i więcej o grze aktorskiej, ani szansach na Oskara pisać nie będę — bo przecież „Czasopismo” nie jest blogaskiem krytyka filmowego, więc co ja o tym wiem?).
Słowem: ten film naprawdę warto zobaczyć, nawet jeśli nie dla Churchilla, to choćby dla Oldmana. Zdecydowanie polecam!