Taka ciekawostka: kiedy byłem nieco większym chłopcem nie marzyłem o pięknych i szybkich samochodach, o pracy w kancelarii, ani nawet o pieniądzach — marzyłem o górach, łykałem górską prasę i literaturę, zaś oczyma wyobraźni widziałem siebie to tu, to tam… Te piękne czasy przypomniała mi lektura książki „Kurtyka. Sztuka Wolności”, biografii Wojtka Kurtyki autorstwa Bernadette McDonald.
Z Kurtyką może być, jak sądzę, pewien ciekawy problem. Oczywiście dziś prawie każdy Polak wie prawie wszystko o himalaizmie i wspinaniu się w górach najwyższych, zna objawy i sposoby zapobiegania chorobie wysokościowej, a także jest ekspertem od prowadzenia szybkiej i skutecznej akcji ratowniczej w okolicach 7000 metrów; zna nazwiska najwybitniejszych wspinaczy, a także umie ocenić etykę działań i zaniechań — ale czy przeciętny Polak zna nazwisko Wojciecha Kurtyki? Może być z tym problem, bo przecież jego szczyt aktywności wspinaczkowej przypadł na lata 80-te ubiegłego wieku, brakuje przeto relacji na bieżąco w serwisach społecznościowych. Co więcej z jego nazwiskiem nie wiążą się żadne szczególne dramaty — podczas jego wypraw nikt nigdy nie poniósł śmierci — toteż spokojnie mógł dociągnąć siedemdziesiątki (i ciągnie nadal).
Tymczasem nazwisko Kurtyki nieodzownie wiąże się z szeregiem nowatorskich wypraw w góry najwyższe — odważnych wspinaczek na najpiękniejsze wierzchołki, w niewielkich zespołach, zwykle w stylu alpejskim. Nie ma wśród nich wielu ośmiotysięczników, ale jest wiele świetnych dróg na ośmiotysięcznikach (np. trawers Broad Peaków i Gasherbrum IV), etc.
Wojciech Kurtyka to także kwintesencja stylu i elegancji w górach (OK, styl alpejski to przecież kwintesencja elegancji) — począwszy od minimalistycznego podejścia, niechęci do zbytniego ryzyka — co wcale nie oznaczało unikania wyzwań — aż po te szalone zdjęcia z bazy, w których Kurtyka razem z Loretanem i Troilletem przywoływali wizje pierwszych zdobywców Himalajów (specjalnie dla P.T. Czytelników wyciągnąłem z odmętów mej pamięci oraz okowów internetów jedną z takich fotek; jest ona też dołączona do e-książki).
Po tym przydługim wstępie warto poświęcić kilka zdań samej „Sztuce wolności”. Otóż rzecz wzbudziła we mnie — nie wiem czy to kwestia tłumaczenia (tak sugeruje jedna z recenzji w LubimyCzytać.pl), czy taki styl ma autorka — nieco mieszane uczucia. Brak jej wartkości, momentami można przysnąć nawet przy opisach najdramatyczniejszych chwil, chwilami giniemy w szczególarstwie (ach te niekończące się opisy biwaków!).
Co gorsza opowieść urywa się w dość nieoczekiwanym momencie: były Himalaje, był „Łamaniec” — raptem przenosimy się na galę Piolets d’or, bo nasz bohater wreszcie zdecydował się przyjąć tę nagrodę — jest kilka zdań o biznesie — i koniec.
Mimo tych bolączek biografia Wojciecha Kurtyki jest warta czasu każdego, kto lubi góry i chce mieć o nich nieco większe pojęcie, niż można sobie wyrobić na podstawie mniej lub bardziej niemądrych opowieści portalowych. A jeśli to problem tłumaczenia, to nie pozostaje nic innego jak mieć nadzieję, że będzie jak z „Ja, Miles”, którą najpierw położył Tomasz Tłuczkiewicz, ale kilkanaście lat później (ponoć już z sukcesem) przełożył Filip Łobodziński.
PS na koniec krótka dygresja odnośnie okładek: nieco drażni mnie maniera nakazująca zaprojektować obwolutę książki wydanej przy okazji wejścia do kin ekranizacji w oparciu o fotos z filmu (najlepiej z twarzą aktora, który odgrywa główną rolę). Rozumiem, że to znak czasów, że aktorzy są dziś o niebo bardziej popularni od pisarzy (lub przedstawianych bohaterów), że jak chce się książkę sprzedać, to trzeba atakować wizerunkiem celebryty…
Na szczęście recenzowana pozycja pozbawiona jest tej przywary: na okładce jest główny bohater, w dodatku uchwycony w dość naturalnej dla siebie pozie. I to jest bardzo fajne.
PS a propos tłumaczenia proponuję też lekturę tej recenzji opublikowanej w portalu wspinanie.pl.