Jeśli kogoś trawiłyby obawy, że bracia Coen zaczynają się kończyć (czy ja naprawdę napisałem „trawiłyby”?), spieszę zapewnić, że nie ma zmartwienia. Po obejrzeniu filmu „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” dochodzę bowiem do przekonania, że dobrą robotę może teraz robić Martin McDonagh. Reżyser, którego, przyznaję bez bicia, nie kojarzyłem, chociaż jego świetne „Najpierw strzelaj, później zwiedzaj” („In Bruges”) do dziś mam w pamięci.
W pewnym skrócie i nie paląc: po brutalnej śmierci córki zrozpaczona brakiem postępów śledztwa matka (w tej roli jak zawsze genialna Frances McDormand) idzie na całość — wynajmuje trzy tytułowe billboardy przy bocznej drodze prowadzącej z pipidówki donikąd i wiesza na nich hasła brutalnie w(y)zywające szeryfa i cały lokalny posterunek do większej aktywności. Niekonwencjonalna zagrywka przeradza się w lokalną tragifarsę — bo policja, jak to policja, nie wie od czego zacząć: od sprawy zabójstwa córki, czy jednak od wzięcia za twarz matki i każdego, kto śmie ją wspierać.
Czy się udaje? Trudno powiedzieć, film doprowadza nas bowiem do momentu, w którym wszystko się jeszcze może zdarzyć — ale co i jak, musicie już, P.T. Czytelnicy sami zobaczyć, bo akurat na to zdecydowanie warto skoczyć do kina.