A skoro jakąś tam ploteczką tygodnia było, że ex-lewicowa ex-kandydatka na prezydentkę zamierza pozwać muzeum o nazwanie jej dowcipnych twitów „antysemickimi”, dziś czas na kilka zdań o tym czy „antysemicka gazetka” musi przepraszać „koszerny szmatławiec” — czy vice versa? (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 16 listopada 2017 r., sygn. akt I ACa 1820/13).
Problem zaczął się od serii publikacji, w których opisywano żydowskie koligacje wielu osób publicznych, noszących polskie nazwiska, ale w gruncie rzeczy „ukrywających się”, bo przecież teza, iż „pewna ukryta grupa etniczna prowadzi tajny antypolski spisek nie wzięła się z powietrza”, zaś pewna gazeta jest „koszernym szmatławcem” (etc. etc.).
Teksty te spotkały się z krytyką innej gazety, w której napisano, że to granda, iż takie „antysemickie gazetki” można kupić w kiosku.
Zdaniem redaktora naczelnego i wydawcy gazetki słowa o „antysemickiej gazetce” naruszały ich dobra osobiste — zwłaszcza przez to, że jej redaktor sam jest Żydem, więc nie może być antysemitą — zatem w pozwie zażądali od wydawcy i redaktora naczelnego krytykującego tytułu przeprosin oraz wpłaty na zbożny cel.
Do sądu trafił też pozew wzajemny — o użycie epitetu „szmatławiec” (żądanie to przeprosiny i wpłata na zbożny cel) oraz o przeprosiny za naruszenie dóbr jednego z dziennikarzy („za faryzeuszowskie pieniądze opluwa zacnego duchownego i stoi po stronie żydowskiego zła, kolaboruje z grabieżcami żydowskimi, którzy wyprzedają i niszczą nieliczne pozostałe święte miejsca na ziemi polskiej”), a także o naruszenie praw autorskich poprzez bezprawny przedruk do fotografii i artykułu.
(Anonimizacja anonimizacją, ale sprawa dotyczyła publikacji w gazetce Leszka Bubla, której redaktorem był Bolesław Szenicer — po przeciwnej stronie występowała Agora S.A. i jej „Metro”.)
Wyrok sądu I instancji był iście salomonowy, albowiem nakazano, by:
- Agora S.A. i redaktor naczelny „Metra” przeprosili Leszka Bubla za nazwanie jego pisemka „antysemicką gazetą” i zapłacili 10 tys. złotych zbożny cel;
- Leszek Bubel przeprosił Agorę S.A. za nazwanie wydawanej gazety „szmatławcem” i za nieuzasadnione i niegodne insynuacje wobec jednego z publicystów, a także by wpłacił 10 tys. złotych na zbożny cel, a także 1,1 tys. złotych za naruszenie praw autorskich.
Zdaniem sądu niezależnie od tego, że prasa jest jednym mechanizmów realizacji prawa do swobody wypowiedzi, wolność słowa nie ma charakteru absolutnego i podlega ograniczeniu ze względu na prawa i wolności innych osób. W orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka („w S.” — anonimizacja do absurdu) podkreśla się, że użycie obraźliwych sformułowań może być dopuszczalne w toczącej się spontanicznej debacie publicznej — ale artykuł prasowy powinien być bardziej wyważony, a krytyka przemyślana.
Wydawaną przez Leszka Bubla gazetę można uznać za wykorzystującą antysemityzm („niewątpliwie jest to zamierzona prowokacja”), chociaż ukazują się też teksty neutralne. W artykułach używa się obraźliwych sformułowań (także odnosząc się do pochodzenia żydowskiego), można też mieć zastrzeżenia do ich poziomu, a także wątpliwości, czy obrażanie było konieczne dla osiągnięcia zamierzonego efektu. Są też teksty piętnujące postępowanie organizacji żydowskich (np. za niszczenie miejsc ważnych dla Żydów), które nie mogą być określone jako antysemickie.
To wszystko nie pozwala na nazwanie wydawanej przez Leszka Bubla gazety antysemicką, zwłaszcza, że autor krytycznego tekstu przyznał, że „nie pofatygował się” by przeczytać gazetę, którą tak mocno skrytykował — co jest zachowaniem dalekim od dziennikarskiej rzetelności i profesjonalizmu. Nie można bowiem wykorzystywać antysemityzmu jako łatki przypinanej autorom wszystkich wypowiedzi krytycznych wobec Żydów.
Jednakże równie nieusprawiedliwione było użycie słowa „szmatławiec” na określenie gazety wydawanej przez Agorę. Jest to sformułowanie pogardliwe, określające bezwartościową prasę, często o złej reputacji (gadzinówkę hitlerowską). Zaś całość polemiki z jednym z publicystów Agory była tylko personalnym atakiem, mającym na celu wyłącznie poniżenie go w opinii publicznej.
(Natomiast przedruk utworów nastąpił z naruszeniem dozwolonego użytku — nie był to ani przedruk, ani cytat — co uzasadniało ochronę praw autorskich wydawcy.)
Od wyroku apelowały obie strony — z jednej strony padł argument, że sporne publikacje mają charakter żartobliwy i satyryczny, zatem wyrażenie „szmatławiec” (zwłaszcza zestawione z „koszerny”) nie było obelżywe; zdaniem Agory natomiast zwrot o „antysemickiej” gazetce miał charakter opinii, zatem nie może być badany w kategoriach prawdy lub fałszu (chociaż same treści w istocie były antysemickie, co potwierdził biegły).
Sąd II instancji uznał, że określenie gazety wydawanej przez Leszka Bubla jako „antysemickiej” stanowiło w tym przypadku wyraz opinii, nie stwierdzenia faktu. Tego rodzaju ocenę uzasadnia krytyka — prowadzona nie w celu poniżenia, lecz w obronie społecznie uzasadnionego interesu, którego obrona stanowi kontratyp wyłączający bezprawność naruszenia dóbr osobistych.
Ocenę taką usprawiedliwia analiza tekstów opublikowanych w piśmie wydawanym przez Leszka Bubla. Tymczasem nawet mówiąc po prostu o faktach nie można mieć wątpliwości, że są to treści jednoznacznie antysemickie (manifestujące dyskryminację, uprzedzenie i wrogość do Żydów i osób pochodzenia żydowskiego).
Poza tym jednak chociaż dozwolona krytyka może przybrać różną postać, także krytyki — toteż Bolesław Szenicer miał prawo podjąć polemikę z publicystą Agory — w sporze tym nie można posuwać się do sformułowań obraźliwych lub sugerujących działania nieetyczne i niewłaściwe.
Podobnie obraźliwy ma określenie „szmatławiec”, które to określenie w kontekście prasy ma skojarzenie jednoznacznie pejoratywne i negatywne, zatem nie podlega ochronie na podstawie art. 41 pr.pras.
Finalnie sąd II instancji zmienił orzeczenie w ten sposób, że:
- Agora S.A. nie musi przepraszać Leszka Bubla za użycie określenia „antysemicka” o jego gazetce (ani nic płacić);
- Leszek Bubel nie musi przepraszać publicysty Agory — jednak nie przez to, że miał rację, lecz wyłącznie dlatego, że prawcodawca nie może pozwać nikogo o ochronę dóbr osobistych jego pracownika.
I tak to się plecie.