Nie będę owijał w bawełnę: ta recenzja nie powstałaby, gdyby nie nasza późnozimowa wyprawa w Góry Stołowe. Teraz, sącząc lampkę wina Château Valtice Modrý Portugal (najprawdopodobniej — sądząc po kodach na kontretykiecie — z rocznika 2016) — mogę sobie podumać, że przecież podróże kształcą.
Wchodząc do owego magicznego czeskiego spożywczaka nie raz miałem już myśl, że to się kiedyś musi skończyć, że przecież nie ma możliwości, żeby ichni producenci byli w stanie wytworzyć taką ilość odmian wina, bym nie musiał wreszcie ogłosić — to koniec, nie ma już więcej wina do przetestowania.
Ale przecież to nie jest prawda; wszakże cały czas poruszamy się w obrębie win z Moraw, natomiast win czeskich (których ponoć na rynku jest jakieś 4%) jeszcze chyba nie udało mi się znaleźć. Cały czas sięgam po wina budżetowe (oraz te pół półki wyżej stojące) — bo za 100 koron można kupić butelkę bardzo fajnego trunku (a dodając drugą, niecałą setkę, wybór jest olbrzymi). Staram się też ograniczać do win wytrawnych (choć półwytrawnymi też nie pogardzę), preferując przecież czerwone (ubiegłoroczny epizod z winem białym pamiętam do dziś…).
Zmierzam do tego, że w ramach podróży, które kształcą, mogę dotrzeć do win znacznie droższych (szanująca się winnica na swojej stronie nawet nie chwali się produkcją dla marketów — lepszych sortów jest zwykle 4-5…) — i tak pewnie przez kolejne długie lata…
Nie wybiegając jednak zanadto w przyszłość: ten Modrý Portugal wypadł nieco blado. Może troszkę zbyt dziko kwaskowy, może musi jeszcze się przewietrzyć (bo 48 godzin mu za mało)? — a może po prostu taki jego urok.
Butelkę tego wina kupiłem w czeskim spożywczaku za 79,90 koron co jest ceną bardzo adekwatną do jakości (chociaż przyznam, że jakaś frankovka w promocji kosztuje tyle samo — a smakuje mi znacznie bardziej).