A skoro kilka dni temu P.T. Czytelników tak wstrząsnęło, że na dwoje babka wróżyła, dziś kilka akapitów o tym, że ważne są dowody oraz ich (swobodna) ocena przez sąd — czyli jak łatwo z pobitego przez policję epileptyka zostać awanturującym się i agresywnym pijakiem (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 27 listopada 2017 r., sygn. akt VI ACa 901/16).
Mężczyzna wystąpił o 100 tys. złotych zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych w postaci wolności, nietykalności cielesnej oraz 20 tys. złotych rekompensaty za rozstrój zdrowia — efekt bezprawnego zatrzymania przez policjantów, którzy zamiast udzielić mu pomocy medycznej (powód jest chory na epilepsję), zamknęli go w izbie wytrzeźwień i pobili.
Zdaniem policji roszczenia były całkowicie bezpodstawne: chociaż powód był pijany i kwalifikował się do izby, funkcjonariusze w pierwszym rzędzie odwieźli go do domu, jednak matka go nie wpuściła twierdząc, że boi się pijanego i agresywnego syna. W izbie był dalej agresywny, zatem użyto wobec niego środków przymusu bezpośredniego (siły fizycznej i chwytów obezwładniających), jednak działanie to było całkowicie uzasadnione.
art. 40 ust. 1 uwtpa
Osoby w stanie nietrzeźwości, które swoim zachowaniem dają powód do zgorszenia w miejscu publicznym lub w zakładzie pracy, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu lub zdrowiu innych osób, mogą zostać doprowadzone do izby wytrzeźwień lub placówki, podmiotu leczniczego albo do miejsca zamieszkania lub pobytu.
Sąd I instancji ustalił, że feralnego dnia powód źle się poczuł, więc poszedł do nocnej przychodni po receptę na leki przeciwpadaczkowe. W aptece się okazało, że pełnej refundacji jednego z leków nie będzie, bo lekarz nie oznaczył przewlekłości schorzenia, zatem chory musiał wrócić do domu po więcej pieniędzy. Niestety wracając do apteki dostał ataku epilepsji; zgłoszenie o podejrzanie zachowującym się przyjął patrol, który zatrzymał mężczyznę, ale ze względu na tzw. aurę padaczkową policjanci mieli problem z kontaktem z mężczyzną (który zataczał się i bełkotał). W końcu odwieźli go do domu, gdzie matka chorego poprosiła o odwiezienie go do szpitala.
Jednak policjanci zawieźli go na komisariat na alkomat (brak dowodu z badania), a następnie do izby wytrzeźwień, gdzie lekarka zbadała chorego przez długość pomieszczenia, aby ocenić, że jest osobą niebezpieczną, pobudzoną (nakazała użycie pasów). Ponieważ mężczyzna oceniał to bezprawne pozbawienie wolności, próbował wyjść z izby wytrzeźwień, ale policjanci kilkukrotnie powstrzymali go (szarpiąc, bijąc, w tym także powalonego i przytrzymywanego na ziemi — przy całkowitej bierności pracowników ośrodka). A na koniec dzielnicowy skłonił pobitego do przyznania się, że to on zaatakował policjantów.
Oznacza to, że policjanci użyli przemocy fizycznej wobec poszkodowanego nieadekwatnie do potrzeb i niezgodnie z przepisami określającymi zastosowanie środków przymusu bezpośredniego, ignorując jego słowa o padaczce. Pobicie powoda stanowi delikt, który można popełnić wyłącznie umyślnie, zaś krzywdę tego rodzaju może naprawić wyłącznie zadośćuczynienie w kwocie 100 tys. złotych.
Skuteczna okazała się apelacja policji: bezprawność ewentualnego naruszenia dóbr osobistych wyłącza działanie zgodne z prawem — policja prawo zatrzymać i doprowadzić do izby wytrzeźwień osobę, która z racji upojenia alkoholowego daje powód do zgorszenia w miejscu publicznym (art. 40 uwtpa).
Zdaniem sądu II instancji nie ma dowodu, by przyjąć, że policjanci zatrzymali osobę, która nie jest nietrzeźwa, a następnie zastosowali wobec niej zbędne środki przymusu bezpośredniego. Fakt, że powód choruje na padaczkę nie zmienia tego, że policjanci zostali wezwani do osoby, która się zatacza, wchodzi na ulicę, stwarzając zagrożenie dla siebie i innych, a późniejsze badanie na zawartość alkoholu potwierdziło ten stan, zaś świadkowie potwierdzili, że powód jest uzależniony zarówno od leków przeciwpadaczkowych i alkoholu.
Nie można także powiedzieć, iżby do zatrzymania w izbie wytrzeźwień doszło za sprawą policji — zadecydował o tym lekarka, po badaniu. Słuchana przez sąd na tę okoliczność stwierdziła, że już z racji doświadczenia nie pomyliłaby nietrzeźwości z padaczką (w dodatku na jednym z nagrań słychać jak mężczyzna mówi „promile mi się skończyły”). Wersję z pijanym synem potwierdza także matka powoda.
Sąd nie podzielił także wcześniejszych konkluzji co do pobicia: powód poszedł na obdukcję 3 dni po pobycie w izbie wytrzeźwień, a przez ten czas wiele mogło się wydarzyć. Część obrażeń (otarcie naskórka, zaczerwienienia) oczywiście jest skutkiem zastosowanych środków przymusu — ale skoro powód stawiał opór, to policjanci musieli go zastosować — zaś część to efekt prób wyrywania się, przepychania z policjantami, wywracania.
W konsekwencji doprowadziło to do zmiany zaskarżonego orzeczenia i oddalenia powództwa w całości,